Każdy ogon ma serce
Przytulisko dla zwierząt. Dlaczego unikamy takich miejsc? Być może boimy się smutnych psich oczu, w które przyjdzie nam zajrzeć, albo wstydzimy się rozpłakać. Z naszą czytelniczką Nikolettą Parchimowicz odwiedzamy społeczne schronisko w Celestynowie koło Otwocka. Żeby się przekonać, jak tam jest i co można zrobić, żeby choć odrobinę poprawić los jego mieszkańców.
Czarna suczka Sonia, widzi, że zbliżamy się do klatki, jej ogon porusza się jak śmigło helikoptera. Radość. Będzie spacer! Sonia już na dwóch łapach, skacze, próbuje obwąchać nas przez kratę, polizać po rękach. Marta, wolontariuszka, wchodzi do schroniskowego boksu, zapina obrożę, smycz, wyprowadza Sonię i oddaje pod opiekę Nikoli. To nasza czytelniczka. Namówiłam ją na wizytę w schronisku, chociaż miała wątpliwości: nie planuje adoptować psa, po co patrzeć na psie nieszczęście? Doszłyśmy do wniosku, że unikanie takich doświadczeń to ucieczka. I chciałyśmy sprawdzić, czy dla bezdomnych zwierząt da się coś zrobić. Bo czy to w porządku, że widzimy psy w parku, wyczesane, nakarmione, kochane, a tuż obok jest gorszy świat: schroniska. W Polsce żyje w nich sto tysięcy psów. Postanawiamy podać im łapę.
Przystanek Celestynów
Pojedziemy na jeden dzień do schroniska, do pracy. Pomoc wolontariuszy to reguła przetrwania prawie każdego przytuliska. Robią to, na co nie starcza czasu i siły pracownikom. Chodzą z psami na spacer, głaszczą je, mówią do nich. Bo zwierzę, które od pokoleń jest z nami, ma potrzebę kontaktu równie silną jak głód. Zwierzak, który dotąd nie miał dobrych doświadczeń z człowiekiem, a czasem miał traumatyczne, dzięki wolontariuszom może uwierzyć, że ludzie... bywają fajni, można im zaufać. To bezcenne dla psa, któremu trzeba znaleźć dom. Bo przecież o to chodzi. Przytulisko to konieczność, przystanek na drodze do normalnego życia.
Przed bramą schroniska w Celestynowie pod Warszawą stawiamy się z rana w sobotę. Jest gorąco, w powietrzu unosi się zapach lipowych kwiatów. Pierwsze zaskoczenie: tu jest ładnie! Spodziewałyśmy się starych zabudowań, brudnych kojców. Widzimy schludne alejki, czyste, lśniące nowością boksy. Zabieramy futrzastą kulę szczęścia, w jaką zamieniła się suczka Sonia, do lasu. Nikola pyta, co działo się z psem, zanim trafiła do Celestynowa. Nikt tego nie wie.
"CV" większości pensjonariuszy zaczyna się od chwili, gdy zwierzę wpisane zostało do ewidencji. Czasem pojawia się opis świadczący o przeszłości: "wychudzona, z obrożą wrośniętą w ciało, przywiązana do drzewa", "z ranami otwartymi, pęknięciem żuchwy, połamanymi żebrami".
Schronisko jest społeczne, utrzymuje się z datków. Od państwowych różni się i tym, że przyjmuje psy, które mają właścicieli, a nie tylko bezdomne. Ktoś dowiaduje się, że poważnie choruje i musi zacząć leczenie. Albo ma wypadek i trafia na długo do szpitala. Jego pies może zaczekać w Celestynowie. Ale najwięcej jest tu zwierząt, które zostały porzucone. W okolicznych lasach pracownicy schroniska wciąż znajdują psy. Zimą z hipotermią, latem odwodnione, z chorobą odkleszczową. Rekordzista miał na sobie 150 kleszczy. Często podrzutki to nietrafione "prezenty" na komunię albo "zakały", przez które nie można wyjechać na last minute do Tunezji. Gdy "pan" przywiąże psa blisko schroniska, na ogół ktoś szybko na niego trafia. Ale czasem wolontariusze znajdują w lesie sznur, a na jego końcu tylko szczątki psa.
- Zimą odkryliśmy w krzakach pudło zawiązane sznurkiem, a w nim sukę z czterema szczeniakami. Ledwo udało nam się je uratować. A przecież to przestępstwo! Za porzucenie zwierzęcia z narażeniem go na śmierć jest kara do trzech lat więzienia. I pięciu, jeśli doszło do wyjątkowego okrucieństwa - mówi Łukasz Balcer, dyrektor schroniska, którego spotykamy, ruszając z Sonią na spacer.
Stoi przez nami pełen energii mężczyzna, który kiedyś pierwsze pieniądze zarobione w antykwariacie jako nastolatek wpłacił na Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Później jako doświadczony prawnik został prezesem organizacji. Jesteśmy z Nikolą zaskoczone: dyrektor zdaje się znać każdego psa, potrafi opowiedzieć, skąd się wziął, jaki ma charakter...
- Kostek na przykład, o ten - pan Łukasz wskazuje jeden z boksów. - Pętał się miesiącami po wsiach głodny. Ludzie go przepędzali, ktoś zadzwonił do nas. Gdy go znaleźliśmy, był tak wycieńczony, że dał się złapać. Pies, który do nas trafia, przechodzi leczenie i kwarantannę. Potem jest czipowany, kastrowany albo sterylizowany. Jeśli ma uregulowaną sytuację prawną, czyli w skrócie: nie ma wobec niego roszczeń byłych właścicieli, możemy go przeznaczyć do adopcji - opowiada.
Świat zza krat
Przykro, że po spacerze zostawiamy Sonię w boksie. Markotnieje, w oczach nie ma już radości. Głaszczę ją na pożegnanie i myślę, że naprawdę chciałabym, żeby znalazła dom. Zasługuje na dobrego człowieka. Kim mogłybyśmy się z Nikolą zająć teraz? Próbujemy zbliżyć się do klatki kudłatego Zorro, by uzupełnić wodę w jego misce. Pies warczy, ucieka w głąb boksu. Śliczny, ale jeszcze niegotowy do adopcji. Beata, wolontariuszka, która pomaga w Celestynowie od kilku lat, tłumaczy, że niektóre zwierzęta miesiącami nie chcą wyjść z klatki.
Beata pracuje w korporacji i studiuje zoopsychologię, chce zostać psią behawiorystką. Tu nie zabraknie jej kandydatów na pacjentów. Teraz opiekuje się Delicją. Niedługo suczka będzie w stanie wyjść na spacer, dotąd się bała.
Socjalizacja psa to proces, wymaga cierpliwości, wytrwałości. Na ogół scenariusz jest taki: wolontariusz najpierw stoi przy klatce, regularnie pokazuje się psu, pozwala oswoić się ze swoim zapachem, nie wkraczając na psie terytorium. Kolejny etap to wchodzenie do boksu. Po to, by usiąść w kącie, bez słowa. Mówienie i dotyk to ostatnia faza przygotowań. Pies ufa już wolontariuszowi, czeka na jego wizytę. Wspólne wyjście z klatki i przechadzka to wymarzony finał. Sukces, bo część psów schroniskowych nienawidzi smyczy.
- Wiele z nich kojarzy ją z łańcuchem, sznurem, którym je bito, albo liną, którą właściciel przywiązał do drzewa. Zgoda na powtórne uwiązanie to oznaka, że raz skrzywdzone zwierzę znowu daje szansę człowiekowi. Wolontariusze przeżywają tę chwilę - tłumaczy nam Łukasz Balcer.
Pora spacerów to w Celestynowie szczególny czas. Zewsząd słychać piski, radosne ujadanie. Wszystkie psy, które akceptują smycze, wyjdą dziś na przechadzkę. Żaden nie zostanie pozbawiony tej przyjemności. Pies ma mentalność trzyletniego dziecka. Nie można wziąć na spacer jednego przedszkolaka, bo reszta grupy będzie zazdrosna. Złość znajdzie ujście w agresji. Przy bramie schroniska wisi grafik z nazwiskami wolontariuszy, którzy zgłaszają się przez stronę internetową, oraz imionami psów. Przy niektórych uwagi: Bambosz ciągnie, więc musi mieć szelki, Pestka nie lubi innych psów, trzeba unikać konfrontacji. Sylwester musi spacerować daleko od szosy, bo został wyrzucony na drodze szybkiego ruchu i panikuje, słysząc auta.
Niektóre psy idą drobnymi kroczkami tylko do bramy, dalej nie mają siły albo się boją. Siadają na trawie i chłoną świat bez krat z jego kolorami, zapachami. Patrzą na wolontariuszy.
Ze schroniskiem współpracuje kilkaset osób. Są menedżerowie, którzy chcą odreagować stres, zakochane pary, rodzice z dziećmi, żeby dać dobry przykład, młodzi z ośrodka wychowawczego. Większość wróci tu za tydzień. Dlaczego?
- Bo na każdy psi ogon przypada jedno psie serce. I nie wolno go złamać - śmieje się do nas chłopak w bejsbolówce, który rusza na spacer z ryżym kundelkiem bez ucha.
Sto procent miłości
Magda pracuje jako menedżerka, wolontariuszką jest osiem lat, w schronisku mówią o niej "tańcząca z psami". Pokazuje nam boks numer 138, solidnie wzmocniony, można powiedzieć, pancerny. Tu mieszkał Edek, od którego wszystko się zaczęło. Pies wracał z adopcji kilka razy, demolował mieszkania, niszczył dywany, dusił kury. Potrafił rozwalić łbem ściany klatki i wydostać się na zewnątrz. Magda przyjechała do schroniska pierwszy raz z bagażnikiem swojego garbusa załadowanym karmą, bo słyszała, że schronisko jej potrzebuje, i poczuła, że może dokonać w życiu Edka pozytywnej rewolucji. Założyła profil Edek - pies, który szuka domów, wierząc, że nawet takiego nicponia da się przekonać do przyjaźni z człowiekiem. Od trzech lat Edek ma dom, a dzięki stronie Magdy nowych właścicieli znalazły jeszcze 82 psiaki.
Podczas wizyt w schronisku Magda kręci filmiki, robi zdjęcia i wrzuca do sieci. Ludzi trzeba zachęcać, to działa. Co ona ma za to? Miłość w czystej postaci. Twierdzi, że tak mocno i bezinteresownie jak psy kochają tylko małe dzieci.
Gdy znajomi z pracy wybierają się na urlop na egzotycznych wyspach, ona przyjeżdża do Celestynowa. Tu lepiej się regeneruje niż w spa. Teraz ulubienicą Magdy jest Babuleńka. Stara i z dziwnym wyrazem mordki, jakby trochę się uśmiechała, a trochę komunikowała: nie za bardzo rozumiem ten świat, głuptas ze mnie. Kto adoptuje takie coś? Babuleńka mieszkała z Lordem, któremu Magda znalazła dom w Anglii. Teraz stara suczka została bez towarzysza i tęskni.
Dom poszukiwany
Bo psy się zaprzyjaźniają. Kochają. Bywa to uczucie na życie i śmierć. Rudka poszła do adopcji niedawno, wróciła po dwóch dniach. W nowym domu wyła i płakała, tak bardzo tęskniła za Telmą, z którą przez lata dzieliła boks. Zasnęły razem, a rano Rudka obudziła się przy martwej przyjaciółce. Czuwała przy niej, aż zjawił się pracownik. Podobnie Szajba, inna suczka, pilnowała Gamonia, towarzysza z tej samej klatki, który odszedł nocą. Takich psów nie powinno się rozdzielać. Ich serca mogą tego nie znieść.
W Celestynowie zwierzęta mają dobrze. Spodziewałyśmy się zobaczyć więzione w klatkach kupki nieszczęścia, zastałyśmy poważnie traktowane stworzenia, które prócz opieki dostają tu szacunek.
- Ale schronisko to zawsze jest zło, mniejsze, lecz zło - słyszymy na pożegnanie od dyrektora. Psu potrzeba domu. Każdemu. W jednym z boksów w cieniu gęstej siatki chronią się od słońca dwie ładne suczki. Niedawno umarł ich właściciel, stary ksiądz. Gdy nagle zabraknie człowieka, pies głupieje. Kudłaty łeb nie potrafi zrozumieć, co się stało. Może suczki księdza myślą, że pan zaraz do nich wróci, wyłoni się zza rogu? On nie. Ale inny pan czy pani dla nich obu... - kto wie?
Agnieszka Litorowicz-Siegert
TWÓJ STYL 7/2018
Zobacz także: