Sebastian Fabijański: Czuły czy barbarzyńca?
Aktor, który stroni od ludzi, a najlepiej odpoczywa w samotności? Taki jest Sebastian Fabijański. Nie bywa na bankietach, nie chodzi na castingi i nie ma przyjaciół w branży. W związkach też jest trudny, bo kiedy pracuje nad rolą, z równowagi wyprowadza go nawet sms. Ta osobność nie przeszkadza mu jednak w karierze, chociaż słowo "egocentryk" czasem pada. Zagrał w "Pitbullu", "Mieście 44", "Jezioraku", "Belfrze". Jeden z największych talentów młodego pokolenia, ogłaszają krytycy. We wrześniu zobaczymy go w "Kamerdynerze" w reżyserii Filipa Bajona.
Spóźnia się na wywiad. Na początku rozmowy zastrzega, o co nie chce być pytany. Lista jest długa, po kwadransie boję się, że nie będziemy mieli o czym rozmawiać. Przypomina mi się to, co o nim słyszałam: jest nieprzewidywalny, introwertyczny i trudny jak jego postaci. Portale plotkarskie często donosiły o jego związkach z kobietami. Ostatnio z aktorką Olgą Bołądź, z którą podobno się zaręczył. Ale pełno jest też doniesień, kogo Sebastian Fabijański skrytykował, z kim się pokłócił, kto ma o nim złe zdanie. Może dwie nagrody na festiwalu filmowym w Gdyni, uznanie krytyków i role u najlepszych reżyserów to za dużo jak na 31-latka? A może jego pewność siebie to poza? Chyba tak, bo - jak mi później powie - przez większość życia walczył z kompleksami i poczuciem, że jest gorszy od innych.
Grasz głównie mroczne i skomplikowane role. Nie przytłacza cię ciężar, jaki ze sobą niosą?
Sebastian Fabijański: Niektóre role faktycznie trochę piorą mózg, ale w sumie sam sobie to funduję. Mógłbym ten zawód traktować jak zabawę, ale moja skrajna wnikliwość i czasem autoagresywna natura jakoś nie pozwalają. W "Kamerdynerze" Filipa Bajona ciężar emocjonalny był mniejszy. Tutaj problem nie leży w głowie mojego bohatera Mateusza, tylko w okolicznościach. Chłopak zaraz po tym, jak zmarła mu matka przy porodzie, zostaje przygarnięty przez arystokratkę i trafia do pałacu. Poczucie bycia obcym, niepotrzebnym, które mu towarzyszyło, jakoś do mnie - Sebastiana - też mocno przylgnęło. Może to wynik zbiegu okoliczności albo kolejny dowód na to, że ta robota jest jak operacja na otwartym sercu.
Ile to kosztuje?
- Nie wiem. Te koszty są uzależnione od filmu i postaci. Bywa, że w pewnym momencie nie do końca wiesz, gdzie kończysz się ty, a gdzie zaczyna rola. Fascynujący, tajemniczy i jednocześnie trochę przerażający proces.
Fizycznie też upodabniasz się do postaci, zmienia ci się mimika, gesty, sposób chodzenia?
- To zależy. Czasami tak się zdarza, ale to musi być efekt całego procesu. Ja nigdy nie zaczynam od min, bo się boję efekciarstwa. Trzeba pozwolić się temu stać, lepiej tego nie kontrolować, samo przyjdzie w odpowiednim momencie. Najpierw wnikasz w materiał, coś się w tobie zaczyna dziać, wchodzisz z tym na plan i zanim się obejrzysz, okazuje się, że już siedzisz zapięty w wagoniku tego rollercoastera. Nigdy nie wiesz, gdzie to zaprowadzi.
Cały wywiad przeczytasz w najnowszym numerze magazynu Twój STYL - już w sprzedaży!