"Staramy się upodobnić do kamieni, do murów. Staramy się przestać istnieć"
Na Placu Bohaterów Getta w Krakowie stoi pomnik. Składają się na niego duże, metalowe krzesła rozsiane po całej parceli i zwrócone w tym samym kierunku — jednak nie wszystkie. To nie błąd artysty, ani przypadek — kryje się za tym makabryczna historia, jedna z wielu, jakich doświadczyło to miejsce. Historia dawnego Placu Zgody, to opowieść ociekająca krwią i bestialstwem.
Spis treści:
- 320 mieszkań dla 11 tysięcy ludzi
- "Staramy się upodobnić do kamieni, do murów. Staramy się przestać istnieć"
- "Dobrowolne" przesiedlenie do obozu pracy Plaszow
- Przed wojną antysemita, po wojnie "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata"
- Przesiedlenia i przygotowania do masakry
- Krwawa selekcja
- "Za likwidację szpitala odpowiedzialny był wyjątkowy psychopata"
- Potem rozpoczęła się obława...
- Ocalałych zapakowano na ciężarówki i wywieziono na stracenie
- "Rodzice musieli rozbierać własnymi rękami dzieci!"
- Drogowskaz mordów
320 mieszkań dla 11 tysięcy ludzi
320 mieszkań, 3200 izb i 11 tysięcy ludzi, którzy musieli się w nich zmieścić. Niewielka, otoczona murami przestrzeń na krakowskim Podgórzu 3 marca 1941 r. została zmieniona w żydowską strefę mieszkaniową, a jednym z jej centralnych punktów stał się Plac Zgody, dzisiejszy Plac Bohaterów Getta.
W niemieckich dokumentach nie było gett, były tylko żydowskie strefy mieszkaniowe. Naziści nie mówili też o masowych mordach, dla nich to było “ostateczne rozwiązywanie kwestii żydowskiej". A decyzja o podjęciu działań w tym kierunku zapadła 20 stycznia 1942 r. na konferencji w berlińskim Wannsee.
Zobacz również: Dlaczego Żydzi nie chcieli się asymilować?
"Staramy się upodobnić do kamieni, do murów. Staramy się przestać istnieć"
Nastroje w getcie krakowskim z dnia na dzień stawały się coraz gorsze. Po tutejszych ulicach, niczym kłęby mgły, snuły się opary strachu. Czasem wystarczyło nieopatrzne spojrzenie na niemieckiego żołnierza, by zakończyć żywot z kulą w czaszce. Dla nazisty Żyd nie był człowiekiem, więc zastrzelenia przypadkowego przechodnia nie traktował jak morderstwa. Roma Ligocka tak wspomina ten czas:
Getto ma cztery wielkie bramy. Przez te bramy nie wolno nam przechodzić. [ ... ] Wszystko jest zakazane, a jednak nigdy nie możemy być pewni, czy nie robimy jeszcze czegoś bardziej zakazanego, i z którego kierunku dosięgnie nas kula. Staramy się upodobnić do kamieni, do murów. Staramy się przestać istnieć"
Głód, trudne warunki mieszkaniowe i wszędobylski strach nie napawały optymizmem. Getto było przeludnione. Szacuje się, że w szczytowym okresie mieszkało tu 18 tysięcy osób. W czerwcu i październiku 1942 r. przeprowadzono akcję wysiedleńczą, w wyniku której około 12 tysięcy Żydów trafiło do obozu w Bełżcu, gdzie zostali zamordowani. Szczegółowy przebieg tej akcji opisaliśmy w artykule “Makabryczna prawda ukryta w zwykłej pocztówce". Helmut Steinitz tak wspomina ten okres:
Pod koniec 1942 roku zapanowała w krakowskim getcie szczególna atmosfera - życie Żyda nie było warte nawet feniga.
W 1942 r. zaczynają docierać do getta także informacje, że okoliczne żydowskie strefy mieszkaniowe są likwidowane oraz list mówiący o obozie w Bełżcu i masowej zagładzie. Ostatecznym dowodem na to, że i krakowskie getto zostanie zlikwidowane, było rozpoczęcie przez Niemców budowy obozu Plaszow. Początkowo był to obóz pracy, a od stycznia 1944 r. stał się obozem koncentracyjnym.
"Dobrowolne" przesiedlenie do obozu pracy Plaszow
6 grudnia 1942 r. żydowską strefę mieszkaniową podzielono na dwie część. W getcie A zostają osiedleni ludzie zdolni do pracy — przydatni dla Niemców (przynajmniej na razie), około 6—8 tysięcy osób. Natomiast do getta B trafili chorzy, słabi, starzy i wszyscy ci, którzy nie mogli pracować, łącznie około 2,5 tysiąca ludzi.
W lutym 1943 r. naczelnikiem obozu Plaszow został Amon Leopold Göth, który spotkał się z przedstawicielami Judenratu (Rada Żydowska), odpowiedzialnymi za administrowanie gettem i przekazywanie niemieckich dyrektyw. Rada została zobowiązana do zorganizowania przesiedlenia Żydów do obozu Plaszow. Przeprowadzka była dobrowolna — tak przynajmniej twierdzili Niemcy...
Ostateczny termin dobrowolnego przesiedlenia minął 10 marca. Było ono od początku jedną, wielką farsą, ponieważ obóz nie był przygotowany na to, aby przyjąć tak wielką liczbę mieszkańców.
10 marca 1943 r. Amon Göth poinformował, że okres dobrowolnych przesiedleń się skończył, a 13 marca Niemcy podejmą bardziej zdecydowane działania. Realizując zapowiedzi naczelnika obozu Plaszow, 12 marca 1943 r. Policja Polska Generalnego Gubernatorstwa otoczyła teren getta.
Przed wojną antysemita, po wojnie "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata"
“Warto podkreślić, że historia Polnische Polizei jest zagadnieniem niezwykle skomplikowanym. Z jednej strony należy pamiętać o fakcie, że przedwojenni polscy policjanci pod groźbą surowej kary musieli się zgłosić do służby w nowej formacji, powołanej w grudniu 1939 roku. Część z nich była później zaangażowana w konspirację, dysponując możliwościami nieocenionymi dla działalności polskiego państwa podziemnego. Z drugiej strony należy pamiętać o nowym naborze z 1942 roku, za sprawą którego do ,,policji granatowej" zgłosili się ludzie chcący wzbogacić się na cudzej krzywdzie." - zauważa Jan Grabowski, historyk z Muzeum Krakowa oddział Apteka "Pod Orłem".
Obaj byli Polakami, obaj służyli w granatowej policji, obaj wykonywali niemieckie rozkazy. Henryk Piniecki robił wszystko, by się przypodobać okupantom, brał udział w likwidacji getta krakowskiego. Był mordercą, o czym wiadomo z akt procesowych, za swoją zbrodnię bowiem po wojnie został postawiony przed sądem.
Franciszek Banaś jeszcze przed wojną był policjantem, znanym ze swoich antysemickich poglądów. Mimo to, w czasie II wojny światowej, kiedy mógłby z przyzwoleniem, a wręcz zachętą ze strony Niemców, bezkarnie mordować Żydów, wybrał ratowanie prześladowanych. Za jego poświęcenie został po wojnie odznaczony medalem “Sprawiedliwy wśród Narodów Świata".
Dwaj Polacy, dwaj członkowie granatowej policji, dwie skrajne postawy. W tym kontekście nie dziwi, że choć kordon Polnische Polizei otaczał getto, części Żydów udało się uciec. Jednym, dzięki ludziom o dobrych sercach, którzy nie godzili się z bestialstwem, którego musieli być uczestnikami — innym dzięki pieniądzom, które posłużyły jako łapówki.
Nad ranem 13 marca 1943 r. jednostki Polnische Polizei opuściły obszar getta, na ich miejsce pojawiły się oddziały SS, Sonderdienst — formacji odpowiedzialnej za likwidację gett, jednostki Ukraińskiej Policji Pomocniczej i jednostki Żydowskiej Służby Porządkowej. Rozpoczęła się likwidacja getta krakowskiego.
Przesiedlenia i przygotowania do masakry
Pierwszymi działaniami, które podjęto, była likwidacja getta A. W tej części mieszkali ludzie zdolni do pracy, toteż likwidacja polegała na przesiedleniu ich do obozu Plaszow — jeszcze przez jakiś czas mieli być oni przydatni dla Niemców, którzy wykorzystali ich jako niewolników, a ostatecznie i tak zabili. Pierwszy dzień upłynął zatem na przesiedleniach.
Na terenie getta A znajdował się szpital. Niemcy postawili jego pracownikom ultimatum: mogą dołączyć do kolumny wysiedlanych Żydów, ale muszą pozostawić pacjentów. Większość personelu medycznego przystała na te warunki.
13 marca 1943 r. Niemcy wydali polecenie żydowskim rodzicom, aby wszystkie dzieci poniżej 14 roku życia odprowadzili do ochronki. Była to instytucja, gdzie w ciągu dnia zapewniano opiekę dzieciom zbyt małym, aby mogły pracować. Matki i ojcowie usłyszeli, że ich pociechy zostaną przewiezione do obozu Plaszow specjalnym transportem. Nie było to pierwsze, ani ostatnie kłamstwo nazistów, które ułatwiać im miało masową eksterminację.
Wielu rodziców nie uwierzyło w zapewnienia Niemców i jeśli tylko ich dzieci były na tyle duże, by mogły uchodzić za zdolne do pracy, robili wszystko, by wyglądały na starsze. Takie fortele w niejednym przypadku się powiodły — nikt nie sprawdzał metryk, a dodatkowe ręce do pracy z niemieckiej perspektywy były pożądane.
Pierwszy dzień likwidacji getta zakończył się około godziny 15.00. W tym czasie sformowano kolumnę Żydów, po pięć osób w rzędzie i odprowadzono ich do ZAL Plaszow (Zwangsarbeitslager, obóz pracy).
O 17.00 w żydowskiej strefie mieszkaniowej zapanowała cisza, którą przerywały jedynie salwy z karabinów. To Niemcy strzelali do każdego, kto pojawił się na ulicy bez specjalnej przepustki.
Krwawa selekcja
Kolejny dzień likwidacji rozpoczął się również wczesnym rankiem, hitlerowcy przyjechali na Plac Zgody, gdzie rozstawili karabiny:
“W hełmach, z karabinami, w pełnym uzbrojeniu, podwójnym szeregiem ustawiają się wysocy, dobrze zbudowani synowie ,,bohaterskiego" Herrenvolku. Do getta zjeżdżają auta z różnymi dygnitarzami. Żołnierze zdejmują karabiny, ustawiają je przed sobą w kozły. Getto robi wrażenie miasta szykującego się do walki". Wspomina Tadeusz Pankiewicz
14 marca 1943 r. rozpoczęto likwidację getta B. Mieszkańcy zostali zapędzeni na Plac Zgody, gdzie Amon Göth dokonał selekcji i spośród osób, które pierwotnie zakwalifikowano jako nienadające się do pracy, wybrał 100 - 200 (źródła nie są zgodne co do liczby), które uznał za zdolne do pracy. Jednak wówczas podszedł do niego Wilhelm Haase, szefa sztabu SS i Policji w Krakowie, czyli bezpośredni przełożony Götha, który powiedział, że wybranych ludzi jest za dużo. Wtedy kazano wystąpić z szeregu połowie z wyselekcjonowanych Żydów i zabito ich na miejscu.
"Za likwidację szpitala odpowiedzialny był wyjątkowy psychopata"
14 marca doszło także do likwidacji szpitala w getcie A.
Za likwidację szpitala odpowiedzialny był wyjątkowy psychopata, Alberta Hujar — od którego nazwiska nazwano miejsce masowych straceń w obozie Plaszow, czyli Hujową Górkę. Ten psychopata wtargnął do szpitala i zaczął mordować leżących w łóżkach pacjentów.
Jego szczególny gniew wzbudziła Rozalia Blau — lekarka, która zamiast udać się do obozu pracy Plaszow, postanowiła zostać ze swoimi pacjentami, wśród nich była jej bliska przyjaciółka Dorota Berger. Hujar rozwścieczony tym, że Żydówka śmiała sprzeciwić się niemieckim rozkazom, kazał kobiecie wstać i się odwrócić. Według relacji Tadeusza Pankiewicza kobieta miała wykrzyknąć: “Proszę strzelać, ja śmierci się nie boję!" - to były jej ostatnie słowa, zmarła od kuli esesmana.
Potem rozpoczęła się obława...
Przeszukiwano mieszkania, strychy, piwnice, kamienice wokół Placu Zgody — każde miejsce, gdzie mogli ukrywać się Żydzi, którym dotąd udawało się uniknąć straszliwego losu, było to nawet do kilkuset osób. Wyciągnięci ze swoich kryjówek ludzie, byli zabijani na miejscu, bądź wciągani do sieni i na podwórza kamienic, gdzie dokonywano mordów.
Jednym z wyjątkowo bestialskich była masakra dokonana w kamienicy Pietrzaków na rogu ulic Solnej i Nadwiślańskiej. Do dziś na jej podwórzu można znaleźć mur, który pamięta czasy getta. Jest to niemy świadek makabrycznej zbrodni. To właśnie tam Niemcy mordowali dzieci, rozbijając ich główki o ściany.
Straszny los spotkał także dzieci, które rodzice pozostawili dzień wcześniej w ochronce. Nigdy nie dotarły one do ZAL Plaszow - zostały rozstrzelane na Placu Zgody. Świadkiem tych bestialskich wydarzeń była farmaceutka pracująca w Aptece "Pod Orłem", Irena Droździkowska:
"Przyniesienie na Plac Zgody wzdłuż właściwie okien apteki w koszach od prania, wiklinowych dzieci w poduszkach. I te dzieci były układane jakby w takie stosiki pionowe, po 5, 6, 7 jak im tam wypadło dla oszczędności, jak się później okazało kul. I tych stosików było bardzo dużo, ile to nie potrafię powiedzieć. No i jak wynieśli z tego sierocińca wszystkie te maleństwa, bo później te większe dzieci brali, wywozili na autach albo zabijali, różnie bywało, tak przyszedł taki jeden z SS i jednym strzałem przez każdy stosik, z góry w dół tak, by pocisk przeszedł przez wszystkie poduszki, dzieci. Z tym że nie każde pozostawało martwe, potem drgało."
Ocalałych zapakowano na ciężarówki i wywieziono na stracenie
Nie wszystkich Żydów wymordowano w getcie. Tych, którzy przeżyli masakrę, czyli 2 tysiące osób przewieziono w dwóch transportach do obozu Auschwitz-Birkenau. Selekcję przeszło 484 mężczyzn i 16 kobiet, pozostałe 1492 osoby zamordowano w komorach gazowych. Z nieznanych przyczyn, drugi transport opóźnił się i do obozu przybył dopiero 16 marca 1943 r. Przywieziono wówczas tysiąc osób, 959 z nich nie przeszło selekcji — zostali zamordowani. Łącznie ofiarami likwidacji krakowskiego getta mogło paść nawet pięć tysięcy osób.
"Rodzice musieli rozbierać własnymi rękami dzieci!"
Likwidację zakończył wydany po południu rozkaz oczyszczenia getta. Polegało ono na usuwaniu sprzętów, które zostawili za sobą idący na stracenie ludzie, kolejnych przeszukaniach i mordach ukrywających się, którzy uniknęli wcześniejszego wykrycia. Sprzątano także zwłoki z Placu Zgody i innych miejsc, liczono je i rozbierano. Zadanie do przypadło między innymi Żydowskiej Służbie Porządkowej:
Widziałem, jak rozbierano starych i młodych, kobiety i mężczyzn. Ściągano ubranka z niemowląt. Bezładnie układano jedne ciała na drugich. Ileż to było wypadków, że synowie wśród zabitych poznawali swych rodziców, rodzice musieli rozbierać własnymi rękami dzieci!
Oczyszczanie getta to nie była kwestia godzin, dni czy tygodni. Jan Grabowski z Muzeum Krakowa Apteka "Pod Orłem" zauważa, że trwało ono najprawdopodobniej, aż do końca 1943 r. I z każdym kolejnym dniem przynosiło coraz więcej tragicznych odkryć i budzących grozę historii, o których opowiadał także Tadeusz Pankiewicz w swoich wspomnieniach:
"W trakcie oczyszczania domów natrafiano gdzieniegdzie na ofiary otrucia, zastrzelenia i na zmarłych z wycieńczenia lub chorób, a leżących niekiedy tygodniami i miesiącami w piwnicach pod stosami węgla. Miliony much zdradzały niejednokrotnie istnienie rozkładających się zwłok. Widziałem trupy w stanie bezprzykładnego rozkładu, widziałem zwłoki kobiety leżące pod pierzyną od wielu tygodni czy nawet miesięcy, która zmarła we własnym łóżku w dniu wysiedlenia. Robaki stoczyły jej ciało do niepoznania. Widziałem dziecko, małą dziewczynkę, na jej łóżeczku, otrutą zapewne przez rodziców, którym odmówiono zabrania jej do obozu. Widziałem w jednej piwnicy wystającą rękę starca, który zmarł skryty pod stertą węgla".
Drogowskaz mordów
Plac Bohaterów Getta w Krakowie, między budynkami 2 i 3 z łatwością można znaleźć zaułek, który niegdyś prowadził do otoczonej starym murem, zachwaszczonej parceli, potem był tam parking, dziś stoi nowoczesny apartamentowiec. Czy mieszkańcy, którzy codziennie tędy przechodzą, znają historię owego zaułka? Jeszcze do niedawna opowiadały ją ślady po kulach, które można było dostrzec w murze. Dziś tych śladów już nie ma. Zostało tylko jedno, zwrócone w innym kierunku niż pozostałe, metalowe krzesło, które niczym drogowskaz, pokazuje zaułek, w którym naziści mordowali niewinnych ludzi.