Reklama

Zrobiłeś kupkę w majtki? Ale śmieszne, mamusia wrzuci na TikToka. Sharenting to prawdziwa plaga

Niedawno ktoś ze znajomych przesłał mi "śmieszny filmik". Kolejny z wielu, jakimi wszyscy wymieniamy się codziennie. Na filmie widzimy chłopca, który stoi wciśnięty chyba miedzy sofę a okno i mówi: kupa! Mama pyta: gdzie masz kupę, chłopiec pokazuje, że w spodenkach. Potem toczy się rozmowa, jakich pewnie wiele o tym, co z kupą zrobić, kto umyje i że nie tata. Wszystko dla śmiechu. Na Instagramie śmieje się z samego tego posta prawie 40 tys. osób, rodzinka, która "parodiuje rodzinny lajf&stajl" na TikToku ma ponad milion followersów. Fajnie? Dla wielu super, w końcu to żywy hajs. Szkoda, że zebrany na pokazywaniu (często w upokarzający je sposób) dzieci.

#czegonierozumiesz?

Myślę o tym temacie średnio raz w tygodniu. Zawsze, kiedy wejdę na Facebook czy Instagram i uprzejmy algorytm podrzuci mi zdjęcia czy relacje znajomych, którzy mają dzieci. Małe, średnie, bez znaczenia. Niemowlę w bikini? Proszę bardzo! Kilkulatka w basenie - nie ma problemu, oglądajcie! Tatuś znienacka pstryka synka w czoło (taki śmieszny łańcuszek internetowy) i nagrywa jego reakcję (spojler - dziecko jest w szoku i czuje się źle). 11-latek gra na gitarze "Stairway to heaven", itp. itd. Lajki lecą, komcie się dodają. Wszystko super(?). 

A zatem, na zdjęciach dzieci korzytają rodzice (mają zabawę i popularność, a w przypadku influencerów również kupę forsy) i reklamodawcy. A co z dziećmi? Co one mogą zyskać na transmisjach z kąpieli, czy straszenia babą jagą albo pstrykania w czoło? Stacey Steinberg, naukowczyni z University of Florida napisała w "The Emory Law Review", że prawa rodziców do wolności słowa i samoekspresji są sprzeczne z prawami dzieci do prywatności, gdy te są nieletnie i bezbronne. Pewnego dnia dziecko może mieć (uzasadniony) żal do rodziców za zdjęcia latami wrzucane do sieci. 

Reklama

Jest to szczególnie prawdziwe, gdy informacje są potencjalnie szkodliwe. Wyobraź sobie dziecko, które ma problemy z zachowaniem, trudności w uczeniu się lub przewlekłą chorobę. Mama lub tata chcą omówić te zmagania i zwrócić się o wsparcie do internetowej społeczności. Ale te posty żyją w Internecie latami! I potencjalnie mogą na nie trafić rekruterzy, przyjaciele i potencjalni partnerzy, albo np. pacjenci (jeśli dziecko zostanie lekarzem), czy klienci (jeśli adwokatem czy fryzjerem). Htoria życia dziecka jest pisana, zanim zdąży samo ją opowiedzieć.

Nawet jeśli ograniczysz swoje posty o dzieciach do słonecznych dni i przyjęć urodzinowych, wszelkie informacje, które o nich podasz — imiona, daty urodzenia, lokalizacja geograficzna — mogą zostać przejęte przez brokerów danych, firmy, które gromadzą dane osobowe i sprzedają je reklamodawcom czy w końcu przestępców.

Oczywiście, można powiedzieć, że jestem stara i zgrzybiała i nie lubię dzieci i pewnie byłaby w tym jakaś prawda. Można powiedzieć: oj tam, każdy rodzic chce się dzieckiem pochwalić, szczególnie jeśli jest zdolne. Można powiedzieć: nie chcesz, to nie patrz. Też racja, tylko że nikt mnie nie pyta, czy chcę, po prostu to dostaję wraz z relacją z koncertu, podróży i gotowania kurczaka tikka masala. Ale moje dobre samopoczucie w tej sytuacji i tak jest nieważne. Ważne jest to, że dzieciak z kupą w majtach, pokazywany jest milionom internautów. I to, że jego wizerunek z tą kupą w majtach zostanie z nim już na zawsze. Zobaczą go koleżanki i koledzy, nauczyciele i pracodawca. 

Tak, są już powszechnie znane przypadki, kiedy to rekruter po przejrzeniu internetowej historii kandydata do pracy, rekomenduje by go NIE zatrudniać. 

Czym jest sharenting?

Obawy dotyczące treści, jakie oglądają nasze dzieci w Internecie i tego, że spędzają na tym zbyt wiele czasu są uzasadnione. Ale zagrożeniem jest dla nich również lekceważenie przez dorosłych ich praw i interesów.

Sharenting to pojęcie, łączące dwa angielskie słówka: parenting i sharing, czyli rodzicielstwo i dzielenie się. W praktyce chodzi o publikowanie w mediach społecznościowych zdjęć, filmów i informacji z życia dziecka. Rodzice najczęściej dzielą się wszelkimi przełomowymi momentami: pierwszy ząbek, pierwszy dzień w szkole, pierwsza komunia, pierwsze święta itp. itd. Zamieszczamy też relacje dokumentujące ważne wydarzenia z przedszkola, czy szkoły oraz wspólne wyjazdy wakacyjne. Brzmi niewinnie, prawda? 

No to trzymajcie się mocno. 

(To dane z rządowego poradnika na temat bezpieczeństwa cyfrowego naszych dzieci, który dostępny jest na stronie gov.pl. Robią wrażenie, prawda?) 

Na początku pisałam o filmiku z chłopcem, który zrobił kupę. To najgorszy rodzaj sharentingu. Doczekał się nawet swojej nazwy: troll parenting. Uprawiają go ci z rodziców, który dzielą się w sieci treściami, które kompromitują dzieci, ośmieszają je lub pokazują trudne dla nich, wstydliwe czy wręcz upokarzające momenty. Pseudozabawne fotki czy filmiki, na których dzieci płaczą, są wystraszone i bezradne - to właśnie te przykłady troll parentingu. Bywa, że naprawdę ręce opadają na widok pomysłowości rodziców, wkładających dzieci do garnków, filmujących je w toalecie, czy płaczących, bo rodzic wymyślił scenkę rodzajową do odegrania. 

Sharenting to stosunkowo nowy termin, ale sama "procedura" nie jest nowa. Po prostu rozwój technologii, a w szczególności mediów społecznościowych, sprawił, że rodzice bardzo łatwo mogą rejestrować i udostępniać każdy każdą chwilę z życia dziecka. Wzrost treści "sharenting" od początku pandemii COVID-19. Potwierdzają to badania opublikowane w Journal of Consumer Affairs , które wykazały, że pandemia przyspieszyła "sharenting", zmuszając interakcje do przeniesienia się do sieci.

Temat ten dotyczy influencerów i vlogerów rodzinnych, którzy zamienili swoje dzieci w internetowy content. Mowiąc brutalnie, spieniężyli je i skomercjalizowali ich dzieciństwo. Z dużym prawdopodobieństwem ich konta nie odniosłyby sukcesu bez regularnego pokazywania na nich dzieci. 

W Wielkiej Brytanii przeprowadzono badania, które wykazały, że przeciętne dziecko pojawia się w sieci 1500 razy w pierwszych pięciu latach swojego życia. Jednak tym, co niepokoi psychologów jest rodzaj udostępnianych treści oraz sposób, w jaki są one wykorzystywane. 

***

Opublikowanie kilku ogólnych informacji o dziecku i zamieszczenie paru zdjęć w mediach społecznościowych nie musi od razu prowadzić do uruchomienia lawiny negatywnych konsekwencji. W opracowanym przez Ministerstwo Cyfryzacji i Akademię NASK poradniku dla rodziców "Sharenting i wizerunek dziecka w sieci", który został opracowany w ramach kampanii "Nie zagub dziecka w sieci" przeczytacie, jak rozsądnie korzystać z mediów społecznościowych oraz poznacie kilka zasad, które pozwolą wyeliminować zagrożenia związane ze zjawiskiem sharentingu. 

  • Chcesz wiedzieć więcej? W każdą sobotę oglądaj program Bartosza Kwiatka "Jesteśmy dla Dzieci" o godzinie 11:00 w Czwórce. Zapraszamy też do obejrzenia odcinka o bezpieczeństwie dzieci w sieci.
  • Poradnik znajdziesz pod adresem: https://www.gov.pl/web/niezagubdzieckawsieci/sharenting-i-wizerunek-dziecka-w-sieci
INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: dzieci | rodzice
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama