Katarzyna Jasiołek: - Rzeczy z przeszłością możemy "adoptować" w porywie serca, a nie sentymentu
"Nie wyrzucaj, to może być warte majątek"- słyszeliście to? Jak jest naprawdę? Jakie są trendy w zbieractwie – kolekcjonerstwie? Jak nie dać się oszukać? O tym rozmawiamy z ekspertką programu „Łowcy skarbów. Kto da więcej” - Katarzyną Jasiołek.
Magda Weidner, INTERIA.PL: Od kilku lat mówi się, że przedmioty z czasów PRL zyskują nowe życie, stają się celem wielu kolekcjonerów. Wybieramy je z konkretnych powodów?
Katarzyna Jasiołek: - Jednym z powodów jest moda na urządzanie mieszkań rzeczami z lat 50., 60.,70., która przyszła do nas z Zachodu. Ten styl zaistniał tam dekadę, dwie temu, my to podchwyciliśmy z opóźnieniem. Zaważyła strona wizualna. Odkryliśmy ładne meble i przedmioty, i zdaliśmy sobie sprawę z tego, że mogą wzbogacić nasze wnętrza. Od zawsze jestem wnętrzarą i moje zainteresowanie powojennym wzornictwem właśnie we wnętrzarstwie ma swoje źródło. Zawsze rozpatruję te przedmioty pod kątem tego, czy będą mi pasować do tego, co już mam, czy będę chciała na nie dłużej patrzeć, czasem także, czy mają jakieś praktycznie zastosowanie, chociaż to nie jest kluczowe, mają po prostu sprawiać radość. Powojenne artefakty doskonale pasują np. do mebli z Ikei, tak u nas popularnych.
Nasi projektanci, w latach 60., co być może nie jest oczywiste, inspirowali się Skandynawią, a takie cechy jak optyczna lekkość doskonale sprawdzają się w naszych wnętrzach, wciąż zazwyczaj nie największych
Jeżeli chodzi o jeszcze jedną rzecz, którą wskazałabym, odpowiadając na pytanie: dlaczego one do nas wróciły? - to jest też moda na ekologię. Przyglądamy się temu, co już mamy, zamiast kupować coś nowego.
Zobacz również: Wnętrza w stylu PRL wracają do łask
Są tacy, dla których takie przedmioty mają duszę. Wprowadzają do nudnego wnętrza coś magicznego.
- Jako wnętrzara-amatorka, która od lat modyfikuje swoje mieszkanie, uważam, że wnętrze zyskuje na autentyczności i jest bardziej spersonalizowane, kiedy pojawiają się w nim przedmioty z historią. Jeśli zapełnimy nasze wnętrza samymi rzeczami ze sklepu, będziemy mieszkać trochę jak w katalogu producenta mebli. Te rzeczy z przeszłością nie muszą być rodzinnymi pamiątkami, możemy je "adoptować" w porywie serca, a nie sentymentu. Mam w mieszkaniu wiele starych mebli i przedmiotów i nie pochodzą one z mojego rodzinnego domu, bo to, co w nim było, to nie był design najwyższej próby. Chociaż zdarzają się oczywiście szczęściary i szczęściarze, którzy mogą się pochwalić wspaniałym wzornictwem, odziedziczonym po swoich rodzicach czy dziadkach. Te najbardziej sexy przedmioty pochodzą z lat 50. i 60. Polujemy na te wszystkie meble spod znaku, upraszczając nazewnictwo, patyczaków, czyli małe regaliki na wysokich nóżkach (lata 60.) Wolimy ten design niż przytłaczające meblościanki z lat 80. Dla szkła robimy jeszcze wyjątek, bo ono wystartowało później, więc ciekawe jest także to z lat 70. A lata 80. to jest totalna zapaść w naszym wzornictwie, oczywiście z pewnymi wyjątkami, więc z tego okresu obecnie niechętnie przygarniamy coś do naszych mieszkań.
Czytaj także: Opakowania, czyli perfumowanie śledzia. O grafice, reklamie i handlu w PRL-u, Katarzyna Jasiołek
Z tego też wynikają różnice w cenach.
- Zdecydowanie. Meblościanek nikt nawet za darmo nie chce. W cenie są meble z lat 50. 60, przy czym też oczywiście nie wszystkie. Meble z tamtych czasów, nawet gdy są z płyty meblowej, mają piękne drewniane forniry, co później już zdarza się rzadko. Wielu sprzedającym meble z PRL-u wydaje się, że one są wykonane z drewna, co widać w ogłoszeniach o sprzedaży, a płyta meblowa to nie jest wynalazek XXI wieku. Wiele osób urządza się powojennym designem, jednak różnica pomiędzy pokoleniem obecnych 30-40-latków a ich rodzicami czy dziadkami polega na tym, że ci drudzy kupowali nie to, co im się podobało, a to, co rzucili, co udało się wystać w kolejce. My dzisiaj możemy z powojennego wzornictwa i z całej gamy staroci wybrać dokładnie to, co nam się podoba - w końcu możemy szukać na targach staroci, w antykwariatach, w internecie. Wszystko jest możliwe. Pod warunkiem, że portfel nasz to wytrzyma.
Wspomniała pani o tym, jak próbują oszukiwać w opisach ogłoszeń. Jest więcej takich "myków" nieuczciwych sprzedawców?
- W tytułach aukcji i ogłoszeń można znaleźć wiele słów-wytrychów, które mają zwabić klienta, a część także nabrać. Modne jest szkło Zbigniewa Horbowego, więc wiele szkła dmuchanego podpisane jest nazwiskiem tego projektanta. Dużo osób poszukuje szkła z Ząbkowic, więc wiele szkła prasowanego sprzedawana jest jako "Ząbkowice" lub "Drost", bo to nazwisko dwójki projektantów pracujących wiele lat dla tej huty. Ceramika to "new look" czy "pikasiak". W przypadku mebli takie słowa-klucze, to "patyczaki", "mid century" czy "art deco". Inne słowa przyciągające kupujących to "design PRL", "PRL", "vintage", "retro". Myślę, że sporo ludzi się na to łapie. Jest troszeczkę snobizm na meblowanie się w PRL-u, więc ludzie, którzy chcą mieć takie przedmioty, a nie odrobili lekcji i nie potrafią odróżnić ciekawego mebla od zupełnie przeciętnego, bazują na opisach sprzedających. Warto więc poświęcić chwilę i zgłębić temat, szczególnie jeśli mamy zamiar wydać sporą kwotę. Przy mniejszych można uczyć się na błędach.
Sprawdź także: Szkło z PRL-u osiąga zawrotne ceny. Znowu jest modne
Jak sprawdzić wartość takich przedmiotów? Jedni mówią - wystarczy aplikacji, inni sugerują się cenami na portalach aukcyjnych.
- To nie są metody na weryfikację ceny. Warto wiedzieć, że przy tak dużym zainteresowaniu przedmiotami z PRL-u, z jakim mamy do czynienia od kilku lat, w sprzedaży pojawiają się też podróbki. Od oryginałów umieją je odróżnić często jedynie specjaliści wyposażeni w fachowe narzędzia lub wytrawni kolekcjonerzy, którzy w temacie siedzą od wielu lat i niejeden przedmiot przeszedł przez ich ręce, mają w zbiorach niejeden katalog. Nie polecam metody sprawdzania ceny na aukcjach internetowych, czy identyfikacji na podstawie zdjęć, które wyrzuca wyszukiwarka internetowa, bo tę łatwo wprowadzić w błąd tysiącami błędnie opisanych szkieł czy mebli. Każdy, kto kolekcjonuje, na którymś etapie swojej przygody wtopił, zresztą mnie także to spotkało. To są błędy, na których się uczymy. Jak się zaczyna, to bezpieczniej nie inwestować w tę zabawę jakichś oszałamiających pieniędzy, bo wtopa będzie droga. Najlepiej zaczynać od tańszych przedmiotów i wciąż poszerzać swoją wiedzę, a potem można wyłożyć kilka tysięcy, mając pewność, że obiekt jest tyle wart. Względną pewność, że nie kupujemy falsów, daje też kupowanie w antykwariatach z renomą, które działają od lat i mają grono wiernych klientów. Znajdziemy w nich na pewno interesujące przedmioty, ale czy w dobrej cenie? To już musimy sami zweryfikować, bo te ceny zmieniają się dość szybko, tak jak mody.
Najlepiej zaczynać od tańszych przedmiotów i wciąż poszerzać swoją wiedzę, a potem można wyłożyć kilka tysięcy, mając pewność, że obiekt jest tyle wart.
Niektórym wydaje się, że każdy przedmiot z PRL-u może być wart fortunę. A wiele przedmiotów, które kiedyś były hitem, teraz są po prostu kiczem.
- Niektóre przedmioty nie przetrwały próby czasu. Na przykład wspomniane ogromne meblościanki. Przykładem są też, chociażby pewne szkła. W latach 80. Huta Szkła w Krośnie oferowała zestawy kieliszków do różnych alkoholi, które określane były mianem platynowych, miały taki lustrzany efekt. Były poszukiwane, schodziły na pniu. Teraz są po prostu niemodne, kupują je nieliczni, raczej z sentymentu. Ludzie, którzy dobrze poruszają się we wzornictwie, często z premedytacją kupują przedmioty spod znaku kiczu. Traktują je z przymrużeniem oka, to pewna konwencja. Przykładem kiczu z PRL-u są wyroby wytwórni Steatyt Katowice. Sporo ludzi niewtajemniczonych kupiłoby kiczowatą rzecz na poważnie.
Niewielkim powodzeniem cieszą się także chociażby porcelanowe frymuśne serwisy dekorowane kalkami kwiatowymi i złotem. Po prostu nie bardzo pasują do tego, co mamy w domach, do naszego wyobrażenia nowoczesności.
Kury bombonierki...
- Oj tak. Kury mają dużą rzeszę fanów i oddzielną grupę na Facebooku. Jednak do ich posiadania nie palą się ci, którzy zbierają modernistyczny design. To jest tak, że są różne grupy kolekcjonerów czy też zbieraczy, różne poziomy zaawansowania. Ja na przykład nie jestem kolekcjonerką, raczej jestem ciekawa starych przedmiotów, podobają mi się, ale kupuję tak różne rzeczy, że nie ma mowy o spójnej, świadomie budowanej kolekcji, zresztą kupuję za zdecydowanie za rzadko i za mało... Co do poziomów wtajemniczenia: niektórzy nigdy nie wychodzą poza pierwszy, kupują talerzyki z Ząbkowic czy kubki z Mirostowic, czy Pruszkowa, czasem jakiś dzbanek, używają ich, sprawiają im one radość i bardzo dobrze. Tutaj ceny zazwyczaj nie są wywindowane, no może poza wspomnianymi kurami z Ząbkowic, szczególnie w rzadkich kolorach jak czerwień czy szmaragd, czy modnymi od dwóch lat kubkami z Pruszkowa, szczególnie w rzadkich kolorach jak turkus czy żółty.
- Ceny kubków to zresztą przykład na to, jak wpływa na ten parametr moda, bo jeśli zdarza się, że trzeba dać za nie kilkaset złotych, to z perspektywy ich produkcji jest to absurdalne, ponieważ to jest porcelit, czyli gorszy rodzaj ceramiki, produkcja masowa. Tu, oprócz mody i chęci sprawienia sobie przyjemności, mamy do czynienia z sentymentem, bo te kubki ludzie pamiętają z domu dziadków i chcą je znów mieć u siebie. Nie można ich jednak traktować jako inwestycję. Aby starocie móc traktować jako inwestycję, trzeba mieć dużą wiedzę. To jest bardzo skomplikowana zabawa, ale też przynosząca dużą satysfakcję, jeśli się ją lubi.
A kolejne poziomy zaawansowania - grupy wtajemniczenia?
- Po produkowanych seryjnie niezbyt drogich rzeczach przechodzimy do szkieł np. ręcznie formowanych typu szkła z Huty Sudety czy Barbara, gdzie szlachetność polega na tym, że każde jest zaprojektowane przez plastyka, a później ręcznie wykonane przez hutników, wdmuchiwane w formę. Jest pewna magia w tym połączeniu rzemiosła ze sztuką, a do tego szkła różnią się często kolorami, przejściami kolorów, układem bąbelków, a nawet kształtem, w zależności od stopnia zużycia formy. Ten poziom wtajemniczenia to także, figurki z Instytutu Wzornictwa Przemysłowego, ręcznie malowany fajans z Włocławka i Koła, porcelana i ceramika dekorowana metodą natrysku wybieranego, w przypadku której naczynia z form pokrywało się farbą (czarną lub w intensywnym kolorze, bo taka była moda w latach 50.) i na tym wydrapuje się wzór. Dzięki temu każdy taki przedmiot jest jedyny w swoim rodzaju. Szkła dmuchane, rzadsze szkła prasowane, ręcznie dekorowaną ceramikę można zaliczyć do drugiego stopnia wtajemniczenia - zbieramy coś, co jest szlachetne ze względu na to, że niby jest wykonywane seryjnie, ale każdy egzemplarz nieco różni się od innych.
- A trzeci stopień to byłyby unikaty, czyli szkła też projektowane przez projektantów, wykonywane przez hutników, jednak pozbawione funkcji użytkowej, będące sztuką, rzeźbą. Tu mamy także ceramikę unikatową - ręcznie robione rzeźby, naczynia, plakiety ścienne, gdzie artysta sam dobiera szkliwa, najczęściej także sam wykonuje pracę na każdym etapie. Gdy kolekcjonuje się wiele lat, dojrzewanie jest nieuniknione. Nagle fabryczne przedmioty powszednieją, przestają być sexy, pożąda się unikatów, przedmiotów jedynych w swoim rodzaju, w których widać geniusz artysty.
Dziękuję za rozmowę
***
Katarzyna Jasiołek (ur. 1982) - absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Pisała o nowych technologiach do "Komputer Świata", a wcześniej także o mediach do "Pressu", o technologii od strony biznesowej. Obecnie regularnie pisze do tytułu branżowego "Szkło i Ceramika", pisuje katalogi, których tematyką jest dizajn i wzornictwo. Prowadzi blog Heliotrop (heliotropvintage.pl) o wydarzeniach związanych z wzornictwem, architekturą, fotografią, modą, a także pod marką bloga - podcast, do którego zaprasza twórców, rzemieślników, kolekcjonerów i inne osoby związane z designem. Pisze książki o wzornictwie, m.in. Asteroid i półkotapczan (Marginesy 2020).
"Łowcy skarbów. Kto da więcej"- CASTING
W zakamarkach strychów, piwnic, szaf i kredensów - do których wielu z nas zajrzy w czasie wiosennych porządków - pod postacią niepozornych przedmiotów mogą kryć się prawdziwe skarby. Nowy program Czwórki "Łowcy skarbów. Kto da więcej" to wyjątkowa szansa, by je odkryć, poznać ich wartość i nieźle na nich zarobić. Przede wszystkim jednak to świetna zabawa dla widzów, o czym świadczy międzynarodowy sukces formatu, który m.in. doczekał się już 8 sezonów i 1400 odcinków wyemitowanych w Niemczech , 4 sezonów we Francji oraz nowych edycji m.in. w Wielkiej Brytanii, Holandii i we Włoszech. Show zadebiutuje na antenie Czwórki jesienią, a obecnie trwa nabór uczestników.
Na casting można zgłaszać się poprzez fanpage programu ŁowcySkarbów, na którym będzie można znaleźć informacje i newsy o programie, materiały wideo oraz ciekawostki.
"Łowcy skarbów. Kto da więcej" - kto może wziąć udział w programie?
W programie udział może wziąć każdy, bo każdy ma w domu coś, co może przedstawiać wartość i wpaść w oko ekspertowi wyceniającemu przedmiot lub jednemu z dealerów sztuki i kolekcjonerów, którzy czekają w studiu z portfelami pełnymi pieniędzy i nadzieją na złowienie skarbu do dalszej sprzedaży lub do swoich prywatnych zbiorów.
Vintage i przedmioty z duszą, to co zalega w szufladach, schowkach lub stanowi rodzinną pamiątkę, bibeloty i wielkie meble - zostaną wycenione, a potem sprzedane... lub nie. Kto da więcej za babciny kubek, secesyjną sofę lub ogrodowego krasnala? Neon z czasów PRL i puzderko na tabakę z XVIII wieku, a może abstrakcyjny obraz od ekscentrycznego wujka? Wszystko ma swoją cenę!
Szacunkową wartość każdej przyniesionej do studia rzeczy i pogłębioną wiedzę na jej temat właściciele poznają w rozmowie z jednym z trzech ekspertów programu - profesjonalistów na rynku sztuki i antyków, znawców współczesnych trendów w urządzaniu wnętrz, czy specjalistów od biżuterii. Uzbrojeni w tę wiedzę właściciele przedmiotów mogą wziąć udział w aukcji, w której to oni trzymają w ręku młotek licytatora. Kupującymi są dealerzy sztuki i kolekcjonerzy, którzy między sobą licytują - czasami bardzo wysoko - oferowane przedmioty, ale ostateczna decyzja zawsze należy do sprzedającego. Jeśli dobije targu - wychodzi ze studia z gotówką, jeśli nie - zabiera swój przedmiot do domu. Nad wszystkim czuwać będzie gospodarz show, Paweł Orleański- aktor i prezenter znany szerokiej widowni m.in. z kultowego programu "Galileo" - pełniący m.in. rolę przewodnika widzów i uczestników po programie i jego zasadach.
Przedmioty i ich historie ożywają na naszych oczach, licytacje mogą przyprawić o zawrót głowy, a w studiu goszczą wspaniali, nieznani szerokiej telewizyjnej widowni ludzie o niezwykłych pasjach i fascynującej wiedzy. Program opiera się na formacie "Cash or Trash" , którego dystrybutorem jest Warner Bros. International Television Production. Polską edycję produkuje dla Czwórki Polot Media.