Niebieski słonik, kaczka na kółkach, cuda z kiosku i Pewexu. A wy czym bawiliście się w dzieciństwie?
Pluszowy czarny kot, kultowa Barbie, pojazdy z serii G.I. Joe czy figurki z zestawu He-mana. Z okazji Dnia Dziecka wyruszmy w sentymentalną podróż do czasów, gdy dni potrafiły się ciągnąć w nieskończoność, a godziny były podyktowane zabawą. Zatrzymamy się w szalonych latach 90. , dowiemy się dlaczego "najlepsze zabawki były w Pewexach", poznamy też historię niebieskiego słonika, którego "moce od 33 lat nie osłabły ani troszeczkę".

Spis treści:
"Najlepsza zabawa to taka, która jest pełna śmiechu" - podróż zacznijmy od cytatu z Tygryska, jednego z bohaterów książki o przygodach Kubusia Puchatka. W dzieciństwie pewnie wielu z was miało ten klasyk literatury dziecięcej autorstwa A.A. Milne'a na półce. Ze wspomnianym Tygryskiem raczej trudno się nie zgodzić w końcu dzieciństwo powinno się kojarzyć przede wszystkim z beztroską zabawą.
Któż z nas nie miał swojej ulubionej zabawki, dzięki której zapominał o całym świecie? A co się działo, gdy ktoś próbował ją zabrać! Mały Książę, bohater książki Antoine'a de Saint-Exupéry'ego miał rację akurat w tej ważnej kwestii pisząc:
"Jedynie dzieci wiedzą czego szukają. Poświęcają czas lalce z gałganków, która nabiera dla nich wielkiego znaczenia i płaczą, gdy się im ją odbierze".
Zabawki towarzyszą nam od zawsze - przez tysiące lat mało co zmieniło się w kwestii ich przeznaczenia. Niektóre nadal wyglądają podobnie. Za najstarszą odkrytą zabawkę uchodzi lalka z włoskiej wyspy Pantelleria. A raczej to, co z niej zostało, czyli jej główka. Liczy ona ponad 4 tys. lat i została odkryta wraz z miniaturowymi garnuszkami i wyposażeniem malutkiego pokoiku. Bo zabawki były znane już w starożytnym Egipcie, Grecji, Rzymie czy dolinie Indusu.
Przenieśmy się w nieco mniej odległe czasy. W Polsce zabawki początkowo były wytwarzane w poszczególnych regionach. Pierwsze figurki z drewna czy gliny takie jak np. koniki i inne zwierzaki lub gwizdki ceramiczne powstawały w okolicach Żywca, Rzeszowa czy w Kielcach.
Zabawki w PRL-u. Spółdzielnie biorą sprawy w swoje ręce
W czasach PRL-u w Polsce nastąpił rozkwit spółdzielczej produkcji zabawek. W 1972 roku powstał Krajowy Związek Spółdzielni Zabawkarskich z siedzibą w Kielcach - reprezentował producentów zabawek w Polsce. W momencie powstania działało w nim 27 spółdzielni zabawkarskich, w których pracowało ponad 10 tys. osób. Produkowały one zabawki z różnych materiałów, m.in. z drewna, metalu, tkaniny czy tworzywa sztucznego. Po 1989 roku ze względu na sytuację polityczno-ekonomiczną w naszym kraju, większość tego typu miejsc przestała istnieć.

"Proszę, uratuj mnie". Tu zabawki znajdują swój dom
Zabawki z dawnych lat można oglądać w dedykowanych im placówkom rozsianym po całej Polsce. Jedną z nich jest m.in. Muzeum Zabawek i Zabawy, które działa w stolicy województwa świętokrzyskiego.
- My powracamy tu do lat naszego dzieciństwa, a nasze dzieci mogą zobaczyć, czym też bawili się ich rodzice. Zabawki gromadzimy od kilkudziesięciu lat (…). Nasze muzeum powstało na bazie spółdzielni zabawkarskich - mało kto wie, że niegdyś w tym regionie funkcjonowały takie miejsca. Mieszkańcy Kielc i okolic w sposób chałupniczy składali w domach zabawki, a te wędrowały w świat. To drewniane klocki z literkami i cyferkami, laleczki, mini instrumenty muzyczne czy pióropusze - mówił w rozmowie z Interią wicedyrektor instytucji, Jacek Czaplarski.
W Krakowie działa Muzeum Zabawek, które powstało z inicjatywy krakowskiej rodziny Sosenków - kolekcjonerów i antykwariuszy. Udało im się zgromadzić jedną z największych historycznych kolekcji zabawek na świecie. Liczy ona ponad 40 tys. obiektów i przez cały czas się powiększa.
- Muzeum Zabawek tak naprawdę nie jest wyłącznie miejscem dla dzieci, ale i dla dorosłych. Bo z perspektywy osoby dorosłej zaczynamy patrzeć na nasze dzieciństwo i widzimy co dla nas stało się tą szczęśliwą chwilą, co zabawki mogą nam przypomnieć o różnych momentach w naszym życiu. Zabawka jest pewną tożsamością kulturową, jak i naszą osobistą tożsamością. Jakie było nasze dzieciństwo? Co przeżyliśmy? Z kim się bawiliśmy i jakie mieliśmy wzorce? To wszystko jest niezwykle ważne - mówi historyczka sztuki Katarzyna Sosenko w podcaście "Rozmowy".
Sosenko zaznacza, że zabawki mają nie tylko wartość finansową, ale i sentymentalną.
- Do naszej kolekcji czasami są przekazywane obiekty związane z historią rodziny albo takie, które towarzyszyły jakiejś znanej osobie. Kolekcja zaczęła powstawać 50 lat temu, w latach 70., kiedy moi rodzice pracowali w Muzeum Narodowym w Krakowie. Tata był kolekcjonerem, działaczem Krakowskiego Klubu Kolekcjonerów. Wtedy została zorganizowana pierwsza wystawa, dzięki której krakowianie dowiedzieli się, że w Krakowie ktoś kolekcjonuje zabawki - przyznaje.
Każda z zabawek ma swoją własną historię. Prezeska Fundacji Zbiorów Rodziny Sosenków podkreśla, że wiele z nich zostało uratowanych w ciekawych okolicznościach.
- Kiedyś tata, jako antykwariusz i kolekcjoner, przemierzał różne krakowskie nieruchomości, z których spadkobiercy przekazywali część obiektów. Natrafiał na jakieś ciekawe malarstwo czy meble. Pewnego razu trafił do pięknego dworku w centrum Krakowa. Zapytał, czy może są tu jakieś zabawki. W odpowiedzi otrzymał informację, że ci państwo byli bezdzietni. Gdy już wychodził alejką z ogrodu, zobaczył worki z różnymi rzeczami tekstylnymi przeznaczonymi do recyklingu. Zobaczył łapkę misia, który tak jakby wołał o pomoc: "Proszę, uratuj mnie z tego miejsca". Okazało się, że to był bardzo "wczesny" miś, a rodzina była związana z założycielem pierwszego kina w Krakowie - kina Uciecha przy ul. Starowiślnej - podzieliła się opowieścią Katarzyna Sosenko.
Wraz z biegiem lat na sklepowych półkach pojawiały się szmaciane lalki, drewniane klocki, a później lalki Barbie czy klocki Lego. Później dołączyły do nich zabawki elektroniczne i inne tego typu rzeczy. Popularnością cieszyły się też figurki dołączane do jajek "Kinder Niespodzianka" - można było z nich stworzyć niemałą kolekcję.
Ruszajmy zatem w sentymentalną podróż do czasów, gdy "najlepsze zabawki były w Pewexach", zatrzymajmy się na moment w szalonych latach 90., poznajmy historię niebieskiego słonika z tęczowymi uszkami i muchą, Małrysia i czarnego pluszowego kota. Do tego dodajmy figurki i pojazdy z serii G.I. Joe, kultową lalkę Barbie i figurki z zestawu He-mana i matchboxy.
Plastikowe cuda z kiosku
Niektóre z zabawek można było kupić w świetnie zaopatrzonych kioskach ruchu, które znikają już z polskiego krajobrazu. Były jego nieodłącznym punktem w dobie PRL-u, a pod koniec lat 90. działało ich ponad 30 tys. Można w nich było kupić nie tylko prasę, ale również zabawki, w tym plastikowe żołnierzyki, samochodziki i inne tego typu rozmaitości.

- W latach 90. często spędzałam czas u dziadków na wsi. Podczas spacerów z dziadkiem zawsze mijaliśmy kiosk w okolicach przystanku kolejowego. Niewielki obiekt zabezpieczony kratami w oknach. Pamiętam też odklejające się płaty farby z jego ścian. Wyglądał jak wyglądał, ale ile tam było skarbów! Dziadek zawsze kupował mi jakieś zabawki. Figurki zwierząt, sprężynę, którą bawiłam się na schodach, jojo, bańki mydlane, kolorowanki. Zapomniałabym: w późniejszych latach mój wujek chrzestny kupował mi w tym kiosku czasopismo "Przyjaciele z zielonego lasu". Zabawki zabawkami, ale tamta seria sprawiła, że jeszcze bardziej pokochałam zwierzęta. Pamiętam, że z moją przyjaciółką z dzieciństwa darzyłyśmy wyjątkową sympatią zwłaszcza Lisa. Robiłyśmy nawet zawody, która z nas ładniej go narysuje- wspomina Agnieszka.
Historia pewnego pluszowego kota
- Pluszowy czarny kot, nadszarpnięty zębem czasu - oto zabawka, która kojarzy mi się z dzieciństwem. Choć był to mój ulubiony przedmiot w całym zestawie zabawek, nie wzbudzał sympatii u mojej mamy. Z perspektywy czasu trudno się dziwić. Nie dość, że był stary, sfatygowany i z ubytkami, to jeszcze nie przystawał za bardzo do chłopięcego stereotypu zabawek, gdzie rówieśnicy już od dawna mieli swoje ulubione samochodziki, pistolety lub inne męskie gadżety. Ja jednak już wtedy stawiałem na indywidualność, więc miałem swojego kompana w postaci tego wyświechtanego kota - wspomina Tomasz.
- Moja mama jawnie okazywała antypatię do tego wyboru. Ale wiem, że nie chodziło o fakt, że to może "niemęskie", bardziej chodziło o stan oraz fakt wysypywanie się pluszu z wnętrza. Co więcej, kiedyś była taka moda, że osoba posiadająca kamerę czasami przychodziła tworząc taką kronikę: jeden dzień z życia rodziny. I u nas miało miejsce wydarzenie, mające zostać uwiecznione jako pamiątka na VHS. Szalone lata 90-te! Mama chciała, byśmy z rodzeństwem przynieśli na nagranie jakąś ulubioną zabawkę. Do mnie powiedziała - co zostało uwiecznione na kamerze - "tylko nie bierz kota!" - opowiada.
Zobacz również:
- Oczywiście, z wiekiem przestałem interesować się kotem. Były już inne zabawki, latanie po podwórku, zabawy samochodem i zabawka poszła w odstawkę. Historia mogła się zakończyć, ale przypominam sobie taki kadr z życia. Miałem już kilka lat więcej, o kocie prawie zapomniałem. Gdy pewnego razu wracałem do domu i byłem już blisko klatki schodowej, w oddali zobaczyłem, jak moja mama wyrzuca śmieci do kontenera. Jeden wór wylądował na śmietniku. Później dostrzegłem, że wyrzuca właśnie tego kota! Wspomnienia wróciły, zakuło w serduszku, ale jednak uznałem, że trzeba ten rozdział zamknąć w życiu i iść dalej. Choć początkowo miałem nawet plan nurkowania w śmietniku, rozmyśliłem się - śmieje się.

Pewexy i paczka z Niemiec. "Co to były za cuda!"
- Kiedy byłam mała, najlepsze zabawki były w Pewexach! Ja miałam dodatkowe szczęście, że czasem pojawiała się tzw. paczka z Niemiec. Tym sposobem trafiła do mnie piękna lalka Barbie. Ruszały się jej ręce i nogi, miała piękne kolorowe sukienki, ale to nie było to. Jak byłam małą dziewczynką, wolałam "chłopackie" zabawy - rozpoczyna swą opowieść Natalia.
- Kochałam wszystkie figurki z zestawu He-mana i matchboxy. Moim zdaniem współczesne w ogóle nie umywają się jakością i wykonaniem do klasyków z lat 80-tych. Co to były za cuda! Kolekcję wymarzonych potworasów zdobywało się powoli: najpierw były oględziny w sklepie, bo każda z postaci miała inny gadżet, mozolne zbieranie funduszy i w końcu wymarzony zakup. Później całe towarzystwo trafiało do plecaczka i można było ruszać do kuzynostwa na zabawy. Choć dziś już nie pamiętam nazw poszczególnych figurek, oprócz rzecz jasna tytułowego He-mana, to z sentymentem wspominam całą kolekcję i godziny spędzone na wymyślaniu i odgrywaniu różnego rodzaju scenek - przyznaje nasza rozmówczyni.
Niebieski słonik i historia wielkiej przyjaźni. "Moce nie osłabły od 33 lat"
Był rok 1992. To właśnie Katarzyna w sklepie z zabawkami ujrzała niebieskiego słonika z tęczowymi uszami i czarną muszką. Od razu zdecydowała, że będzie to jej prezent z okazji Dnia Dziecka. Mama kupiła więc słonika i schowała w meblościance.
- Do Dnia Dziecka zostało jeszcze kilka dni, jednak ja nie mogłam doczekać się zabawki i tak długo prosiłam mamę, żeby pokazała mi słonika, że w końcu mi go dała. Po kilku minutach zabawy zaczęłam jednak płakać, bo uznałam, że słonikowi będzie przykro, że nie został wręczony w święto. Takie były początki mojej wielkiej przyjaźni z niedużym słonikiem o imieniu Słonik. Przez wiele lat nie mogłam bez niego zasnąć, zabierałam na wszystkie wyjazdy, kolonie, wizyty w szpitalach. Nawet jako dorosła osoba zabierałam go ze sobą zawsze, kiedy czekało mnie coś trudnego - towarzyszył mi na przykład w pierwszej zagranicznej pracy - opowiada Katarzyna.

- W pewnym momencie Słonik jednak zniknął, a ja, po wielu poszukiwaniach, uznałam, że zginął na dobre w jakiejś krainie emerytowanych zabawek. To byłby całkiem niezły koniec naszej historii, ale - nieprawdziwy. Otóż Słonika schowała moja babcia, w obawie, że w końcu go zgubię, a moim bliskim Słonik kojarzył się ze mną i moim dzieciństwem. Dziś mieszka więc nie w wielkim mieście ze swoją prawowitą właścicielką, ale małym domku pod Cieszynem, z moją babcią i jej kotami. Kiedy mój synek spędza tam wakacje i nie może spać, dostaje Słonika, a ja przez telefon opowiadam mu naszą historię, która go szybko uspakaja i usypia. Choć może to nie historia, a moce Słonika, które od 33 lat nie osłabły ani troszeczkę.
Pluszowy niedźwiadek Małryś
Kinga natomiast ukochaną zabawkę z dzieciństwa otrzymała w obliczu problemów z zasypianiem. A było tak:
- Pluszaka Małrysia otrzymałam, gdy pojechałam na wakacje do mojego wujostwa na Śląsk. To był bardzo miło spędzony czas, jednak miałam problemy z zasypianiem z uwagi na nowe miejsce i miejski hałas do którego nie byłam przyzwyczajona. Ciocia bardzo chciała, żebym czuła się u niej dobrze i dostałam od niej w prezencie uroczego, pluszowego niedźwiadka. Miał mi pomagać zasypiać i odstraszać koszmary. Nazwałam go na cześć wujostwa poprzez połączenie pierwszych liter ich imion - Małgosi i Rysia. Od tamtej chwili Małryś towarzyszył mi przy zasypianiu przez długie lata. Zawsze gdy było mi źle i smutno, mogłam się do niego przytulić i dodawał mi siły. Przy nim najgorsze koszmary nie były już takie straszne.
Kaczka na czerwonych kółkach i zagubiony tamburyn
Ulubiona zabawka z dzieciństwa Aleksandry nadal zajmuje zaszczytne miejsce na szafie. Mowa o żółtej kaczce na czerwonych kółkach, którą można ciągnąc za sznurek. Czym tak ujęła Aleksandrę?
- Kaczka jeździła, kręciła głową w lewo i prawo, a gdy było się dzieckiem, to jeszcze można było na niej usiąść. Otrzymałam ją w prezencie od chrzestnego z okazji pierwszych urodzin. Niewiele by jednak brakowało, by trafiła w zupełnie inne ręce, mianowicie: córki mojego chrzestnego - śmieje się nasza rozmówczyni.
- Gdy "dorwała" kaczkę, zaczęła płakać, że jej nie odda. Na wszystkich zdjęciach z moich urodzin to moja kuzynka dzielnie dzierży w ramionach słynną kaczkę. Kolejną ważną dla mnie zabawką była kolejka z przezroczystego plastiku. W środku znajdowały się takie trybiki - obracały się, gdy ciągnęłam lokomotywę. Potrafiłam tak się bawić przez kilka godzin. Do nikogo się nie odzywałam, chodziłam w kółko z kuchni do pokoju. Zabawka zakończyła żywot, gdy postanowiłam zobaczyć na żywo trybiki. Później próbowałam ją złożyć, ale rzecz jasna nie udało mi się.

Aleksandra śmieje się, że już na etapie dzieciństwa objawił się jej "kompletny brak wrażliwości na muzykę".
- Dostałam od taty w prezencie akordeon z głową i ogonem kota, na którym można było grać. Siedziałam na łóżku i próbowałam. W pewnym momencie kot wydał głośny dźwięk. Tak mnie to wystraszyło, że uderzyłam głową o ścianę. Moja mama stwierdziła, że to - cytuję: "absolutnie kretyńska zabawka". Na tym nie koniec moich muzycznych przygód. Rodzice zabrali mnie do popularnego w Krakowie domu handlowego Gigant. Tam kupili mi tamburyn. Tata nosił mnie na barana podczas całej wizyty w centrum, a ja trzymałam ten tamburyn. Nie miałam go jednak przy sobie zbyt długo, ponieważ zgubiłam go w drodze do wyjścia z supermarketu.
Walki figurek. "G.I. Joe były zbyt cenne"
- Moimi ulubionymi zabawkami były figurki i pojazdy z serii G.I. Joe. Pamiętam, że w moim rodzinnym mieście, czyli Cieszynie, można je było kupić w sklepie modelarskim Hobby i w osiedlowym sklepie zabawkowym. Reklamowano je w telewizji kablowej, chyba była też bajka, której bohaterami były postaci z tej serii, ale nie pamiętam, czy ją oglądałem - wspomina Krzysztof.
W figurkach G.I. Joe najbardziej podobało mu się to, że ruszają im się głowy, ręce i nogi.
- Można je było zginać w stawach - dzięki temu mogłem ustawiać je w różnych, często niezbyt anatomicznych pozycjach. Do każdego zestawu dołączone były akcesoria, np. plecaki, hełmy, buty, futurystyczne gadżety, dzięki czemu, jak to się mówi dziś, można je było customizować. Samochody też były ekstra - miały wyrzutnie pocisków, otwierane kapsuły i charakterystyczny design, taki militarno-futurystyczny. Zabawa polegała oczywiście na planowaniu misji wojskowych i walkach figurek - bawiłem się nimi w domu, na podwórku i w szkole. Chociaż ja i koledzy mieliśmy spore kolekcje figurek, nigdy się nimi nie wymienialiśmy, tak jak karteczkami z notesów, bo G.I. Joe były zbyt cenne. Moją ulubioną był G.I. Joe Blanka, który miał wyrzutnię harpunów - opowiada.

- Nie mam zbyt wielu wspomnień związanych z tym, przy jakiej okazji dostawałem te zabawki. Pamiętam jedną jedyną - miałem imieniny, a mama przyniosła do domu siatkę borówek i pudełko z pojazdem terenowym, który miał jasnozielony kolor i nazywał się Badger. Nie wiem też, co stało się z moją kolekcją. Pojazdy, które były wykonane solidnie, pewnie trafiły, oczywiście bez mojej wiedzy i zgody, do młodszych członków rodziny. Część figurek się popsuła, bo miały kończyny na gumkach i te gumki z czasem pękały, choć mój tata próbował zastępować je recepturkami. Ciekaw jestem, co stało się z tymi figurkami, które się nie zepsuły. Pewnie, jak to żołnierze, zaginęli w akcji - podsumowuje Krzysztof.
***
Źródło:
- Interia,
- Kilka słów o spółdzielniach zabawkarskich w czasach PRL-u (www.muzeum.pila.pl/kilka-slow-o-spoldzielniach-zabawkarskich-w-czasach-prl-u,181,n754)