Halina Kowalska: "Nie mam propozycji. Nie szkodzi. Bardzo dobrze gotuję"
Kochała teatr, ale film nie potrafił przejść obok niej obojętnie. Zagrała w tak ważnych obrazach epoki PRL-u jak "Sanatorium pod klepsydrą" czy "Nie ma róży bez ognia". Niezapomniana Jadzia z "Domu" i śpiewaczka z "Alternatyw 4" opiekuje się yorkiem i czeka na dobrą rolę.

Halina Kowalska, później Halina Kowalska-Nowak urodziła się 27 lipca 1941 roku w Brzezinach koło Łodzi. Ukończyła studia w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi w 1966 roku.
- "Do szkoły teatralnej zdawałam dwa razy, pierwszy raz się nie dostałam. Poszłam w mundurku marynarskim; szczuplutka, buzia mała, jasne warkocze. [...] Przesłuchali mnie i powiedzieli: "Dziecko przyjdź za rok". Między sobą wymieniali uwagi: "No zdolna, ale co ona będzie grała?". Ktoś powiedział: "Dzieci" - powiedziała Halina Kowalska Krzysztofowi Tomasikowi, autorowi książki "Demony seksu".
Mimo niepowodzenia na egzaminie, kandydatka na aktorkę zaczęła grać w teatrze, póki co amatorskim, działającym w domu kultury. Tam poznała swojego przyszłego męża, Włodzimierza Nowaka, z którym już w szkole teatralnej, do której dostała się za drugim podejściem, założyła teatr studencki "Piątka z ulicy Gdańskiej". Grał z nimi Janusz Gajos i Franek Trzeciak.
Halina Kowalska: Film się po nią upomniał
Halina Kowalska nie marzyła o filmie, ale ten był jej pisany. Po małym epizodzie w "Kryptonimie Nektara" Leona Jeannota zagrała w dramacie "Drewniany różaniec" Ewy i Czesława Petelskich, opisującym koszmar dorastania w przedwojennym sierocińcu prowadzonym przez zakonnice.
"Drewniany różaniec" został początkowo przyjęty bardzo ciepło, ale z biegiem czasu uznany został za najbardziej antyklerykalny polski obraz i skazano go na zapomnienie. Jak pisze Tomasik, wciąż czeka na ponowne odkrycie.
Choć Halina Kowalska bez większego entuzjazmu przyjmowała filmowe role, to film upominał się o nią często. Aktorka pojawiła się m.in. w takich produkcjach jak "Beata" Anny Sokołowskiej, "Na dobranoc" Janusza Zaorskiego czy serial "Do przerwy 0:1". Były to jednak głównie epizody, a aktorka stawiała wciąż na teatr.
Na trzecim roku szkoły teatralnej zaproponowano jej monodram "Podróż do zielonych cieni". Wypadła tak dobrze, że od razu dostała angaż w Teatrze im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu. Pracę otrzymał tam także jej mąż.
- "Był to najlepszy chyba okres pracy w moim życiu teatralnym. Pracy wytężonej, pełnej poświęcenia, a zarazem owocnej, bo przecież każda premiera oczekiwana była z niecierpliwością przez widzów wiernych swojemu teatrowi" - mówiła Wiesławie Czapińskiej już po odejściu z Kalisza.
To właśnie w tym teatrze Kowalska wcieliła się w Julię w dramacie Szekspira "Romeo i Julia". Na scenie pojawiła się u boku męża, a za rolę otrzymała nagrodę na Kaliskich Spotkaniach Teatralnych 1967.
Aktorskie małżeństwo bardzo chciało się rozwijać, więc zaczęli szukać pracy w innym miastach. Przez chwilę grali we wrocławskim Teatrze Współczesnym, ale niezbyt dobrze się tam czuli - zarówno wśród innych aktorów teatru jak i w samym Wrocławiu. Klimat miasta nie służył Halinie - źle się czuła i wciąż chciało się jej płakać. Kolejnym przystankiem była Warszawa i Teatr Komedia Wojciecha Siemiona, który pozwolić aktorce pokazać swoje wokalne i taneczne umiejętności. Sporym sukcesem była choćby rola w widowisku muzycznym "Boso, ale w ostrogach". W stolicy pojawiły się też oczywiście propozycje filmowe.
Na dobry początek Kowalska zagrała w dwóch debiutach Romana Załuskiego - serialu "Dom" w 1970 roku i filmie "Kardiogram".
- "Kowalska grała Jadzię, jedyną znaczącą postać kobiecą: Była naturalna, bardzo opanowana, nie nadużywała słowa ani gestu, przekazując "małe dramaty" młodej kobiety przybywającej z człowiekiem, którego nie przyzwyczaiła się jeszcze nazywać mężem, w nieznane miejsce na Ziemiach Odzyskanych. Aktorka pokazywała przemianę kobiety, która początkowo powtarza mężowi: "Po coś mnie tu przywiózł", ale z czasem akceptuje swoje nowe życie" - pisze Krzysztof Tomasik w "Demonach seksu".
"Dom" bardzo spodobał się widzom i zebrał sporo nagród, także za granicą, ale sama aktorka bardziej ceniła sobie występ w "Kardiogramie". W wywiadach mówiła nawet, że dziś postrzega tę rolę jako najważniejszą. Rok 1970 był udany, ale to ten kolejny stał się dla aktorki przełomowym - zagrała w takich produkcjach jak "Milion za Laurę", "Nie lubię poniedziałku" i "Kłopotliwy gość".
Aktorka zaczęła regularnie pojawiać się na okładkach kinowych magazynów, była też gwiazdą festiwalu filmowego w Moskwie. "Nie lubię poniedziałku" Chmielewskiego został najchętniej oglądanym filmem roku, przyciągając do kin blisko milion dziewięćset tysięcy osób. Sukces obrazy zaowocował kolejnymi propozycjami - Kowalska pojawiła się w Teatrze Telewizji, m.in. w "Przystanku autobusowym", za którego filmową adaptację nominację do Złotego Globu otrzymała sama Marilyn Monroe.
Halina Kowalska: "Popularność nic nie znaczy"
W grudniu 1973 roku Halina Kowalska pojawiła się w "Sanatorium pod klepsydrą" Wojciecha J. Hasa, w którym wcieliła się w rudowłosą seksbombę, Adelę. Według krytyków, zrobiła to wręcz brawurowo, tworząc wokół siebie erotyczny klimat i zachwycając dojrzałą kobiecością. Początkowo aktorka nastawiona była do scenariusza dość sceptycznie i po premierze przyznała, że gdyby nie Has, pewnie nie wzięłaby tej roli.
- "Po "Sanatorium pod klepsydrą" chciano nadal kreować ją na symbol demonicznego seksu" - pisze Tomasik.
Dostała nawet półoficjalną propozycję zagrania w "Ziemi obiecanej" Andrzeja Wajdy. Nie przyjęła jej jednak przez wzgląd na zbyt odważne sceny, a finalnie w filmie wystąpiła Kalina Jędrusik.
Dziś "Sanatorium" uważane jest za arcydzieło, ale w latach 70. nie odniosło zasłużonego sukcesu. Film był trudny, w Cannes otrzymał wprawdzie nagrodę jury, ale widzowie mieli problem ze zrozumieniem polskich realiów. W promocji filmu nie pomagała władza, a wręcz robiła wszystko, by obraz nie dostał się do konkursu głównego - twórcy byli zmuszeni zrobić kopię i sprytem wywieźć ją za granicę.
W pierwszej połowie lat 70. Halina pracowała sporo - zagrała w takich produkcjach jak "Jak to się robi" Andrzeja Kondratiuka, "Nie ma róży bez ognia" Stanisława Barei i "Żegnam pana, Mr Kowalsky" Gębskiego i Halora. Zaczęła się również pojawiać w nowym cyklu Telewizji Polskiej "Bajki dla dorosłych" i stała się, obok Kobuszewskiego jego największą gwiazdą. Program dał jej nie tylko ogromną popularność, ale jak sama przyznała po latach, niezłe pieniądze.
W 1974 roku aktorka wraz z mężem opuściła teatr "Komedia" i zaczęła występować na deskach stołecznego "Kwadratu". Ogromna popularność coraz częściej ją jednak męczyła:
- "Prawdę mówiąc, popularność mnie peszy, przeszkadza w życiu codziennym i w gruncie rzeczy nic nie znaczy. Nie jest przecież miernikiem rzeczywistej wartości" - mówiła.
Być może dlatego, w drugiej połowie lat siedemdziesiątych aktorka skupiła się już głównie na teatrze i zaliczyła kolejny, ogromny sukces. Zagrała w "Za rok o tej samej porze" w reżyserii Dziewońskiego u boku Janusza Gajosa. Sztuka stała się jednym z największych sukcesów Teatru Kwadrat. Krytycy byli zachwyceni rolą Haliny.
Film miał za to dla niej coraz mniej propozycji. Na początku lat 80. triumfowało kino moralnego niepokoju, twórcy coraz rzadziej stawiali na komedie. W 1978 roku pojawiła się jeszcze wprawdzie w "Wśród nocnej ciszy" Tadeusza Chmielewskiego, w którym wcieliła się w podstarzałą i wulgarną Genowefę Stopkową, prezentując aktorstwo wszechstronne i charakterystyczne. W 1981 roku po raz ostatni pojawiła się na wielkim ekranie, w "Oknie" Wojciecha Wójcika.

Zobacz również: Ewa Krzyżewska: "Polska Sophia Loren" i jedyna taka Ofelia
Halina Kowalska i Alternatywy cztery
W 1981 roku ruszyły zdjęcia do nowego serialu Stanisława Barei "Alternatywy 4". Halina Kowalska wcieliła się w nim w rolę pretensjonalnej śpiewaczki i jednej z najbardziej charakterystycznych postaci - Elżbiety Kolińskiej-Kubiak.
-"Kiedy przyszła propozycja, byłam kilka dni po ciężkiej operacji; zadzwonili, czy zagram śpiewaczkę. Od razu powiedziałam, że zagram, bo Bareja. Nasz ulubiony reżyser, do niego się szło grać jak na bal" - mówiła.
Aktorka nie spodziewała się, że "Alternatywy" staną się kultowe, początkowo uznała serial nawet za zbyt miałki. Dziś docenia tę rolę.
- "Wystarczy, że serial znów pokazują, to jak wychodzę z pieskiem, słyszę głosy: "Oglądamy Alternatywy", Który to już raz? - pytam. Nieważne, zawsze będziemy oglądali" - zdradziła aktorka Tomasikowi.
Choć zdjęcia do serialu ruszyły 9 grudnia 1981 roku, to zostały przerwane po wprowadzeniu stanu wojennego. Później udało się je wznowić, ale pojawił się kolejny problem - bojkot telewizji przez aktorów. Pierwszy odcinek pokazano dopiero w niedzielę, 30 listopada 1986 roku. Krytyka była "na nie", ale publiczność pokochała "Alternatywy" dosłownie od pierwszej minuty. Śpiewaczka Kowalskiej należy do dziś do najlepiej zapamiętanych postaci kobiecych.
W kolejnych latach aktorka pojawiła się jeszcze w serialu w "Labiryncie", w którym wcieliła się w rolę Wandy, matki Bajbusa. W 1993 roku Wandę zagrała również w "Czterdziestolatku 20 lat później", a w roku 2009 wcieliła się w rolę właścicielki pensjonatu w serialu "Samo życie". Było to jednak zaledwie kilka odcinków, a rola przeszła niemal niezauważona.
- "Od tej pory nie mam propozycji. Nie szkodzi. Bardzo dobrze gotuję. Opiekuję się pieskiem. Całe życie miałam yorki. Chętnie zagrałabym w filmie, ale bardzo dobrą rolę, dla mnie" - powiedziała autorowi "Demonów seksu".










