Instynkt macierzyński. To fundamentalny element bycia kobietą?
Kobieta ma mniejszy mózg i dużo słabszy popęd seksualny niż mężczyzna, jest pozbawiona skłonności przywódczych, ma gorszą orientację przestrzenną, zdolności motoryczne i analityczne, jest natomiast bardziej empatyczna, dlatego doskonale sprawdza się jako opiekunka i strażniczka domowego ogniska… Te przekonania to nie tylko część potocznego obrazu świata, ale też element naukowych teorii, nadal rozwijanych przez wielu poważnych badaczy. Angela Saini udowadnia, że jest inaczej. W książce "Gorsze. Jak nauka pomyliła się co do kobiet" opisuje dziesiątki teorii, analizuje setki badań, dawnych i współczesnych, rozmawia z naukowcami i naukowczyniami. Niczego z góry nie zakłada, niczego nie odrzuca i często dochodzi do całkiem nieoczekiwanych wniosków. Przeczytaj jej fragment.
U ludzi instynkt macierzyński nie włącza się automatycznie w momencie wydania potomstwa na świat.
To radykalna teza antropolożki Sarah Hrdy. Wiele matek na całym świecie przyznaje, że potrzebowały czasu, by poczuć miłość do nowo narodzonego dziecka. Są i takie, którym się to w ogóle nie udało. W skrajnie tragicznych przypadkach kobiety porzucają albo nawet zabijają noworodki. Może się to wydawać sprzeczne z naturą.
Przywykliśmy sądzić, że instynkt macierzyński u ludzi jest równie silny jak u zwierząt. Uważa się go za fundamentalny element bycia kobietą. Do tego stopnia, że kiedy któraś z nas nie chce mieć dzieci albo porzuca potomstwo, uznajemy ją za dziwną albo zwyczajnie złą. Jednak według Hrdy natychmiastowe nawiązanie przez matkę głębokiej więzi z noworodkiem naprawdę zdarza się o wiele rzadziej, niż jesteśmy skłonni przypuszczać.
Zdaniem prymatolożki i antropolożki to spuścizna po wspólnym wychowie. Podobnie jak samice tamaryn białoczubych kobiety często korzystają z pomocy w wychowaniu dzieci. Produkowane przez organizm podczas ciąży i porodu hormony pomagają matce nawiązać emocjonalną więź z noworodkiem, ale nie bez znaczenia są także warunki, w jakich żyje. W skrajnie trudnej sytuacji matka może poczuć, że nie daje rady i musi się poddać.
Szacuje się, że w Wielkiej Brytanii wskutek zabójstwa ginie od trzydziestu do czterdziestu pięciu noworodków i niemowląt rocznie, z czego jedna czwarta - w pierwszej dobie życia. Według Michaela Craiga, specjalisty od psychiatrii rozrodu i rozwoju człowieka z King’s College London, który w 2004 roku opublikował artykuł na ten temat, te liczby mogą być zaniżone, ponieważ takie przypadki łatwo ukryć. Ale nawet oficjalne dane nie pozostawiają wątpliwości, że noworodki i niemowlęta stanowią najbardziej zagrożoną zabójstwem grupę wiekową.
W przypadku noworodków sprawcami najczęściej są nastoletnie matki, przeważnie niezamężne i mieszkające z rodzicami, którzy być może nie zaakceptowali ciąży. Craig sądzi, że zazwyczaj dopuszczają się dzieciobójstwa nie z powodu psychozy czy zaburzeń psychicznych, lecz dlatego, że znalazły się w rozpaczliwej sytuacji, a nie potrafią jej w inny sposób rozwiązać.
Badania nad rolą i modelem macierzyństwa w naszej ewolucyjnej przeszłości winny uzmysłowić prawodawcom, że nie należy zakazywać aborcji ani zmuszać do rodzenia dzieci kobiet, które ich nie chcą albo czują, że nie będą mogły ich wychować.
Sarah Hrdy przestudiowała inny makabryczny przykład z nie tak odległej przeszłości. W XVIII wieku w zurbanizowanych regionach Francji aż dziewięćdziesiąt pięć procent matek od razu po porodzie oddawało swoje dziecko do wykarmienia obcej kobiecie. Antropolożka przedstawiła rezultaty swoich badań w 2001 roku w ramach cyklu wykładów na Uniwersytecie Utah. Wszystko wskazuje na to, że kobiety musiały wiedzieć, iż w ten sposób dramatycznie obniżają szanse przeżycia swoich dzieci. Jednak ówczesny obyczaj nakazywał oddać dziecko mamce, więc to robiły.
Hrdy uważa tę bardzo szkodliwą praktykę za dowód, że nie każda ludzka matka zrobi wszystko, co w jej mocy, by chronić nowo narodzone dziecko. Jak już wspomniano, w krajach azjatyckich zdarzają się zabójstwa noworodków płci żeńskiej, czasem przy współudziale matek. I znów czynniki społeczne wywierają znaczący wpływ na to, jak przeżywamy poród i macierzyństwo.
Sformułowana przez Hrdy hipoteza o ogromnym znaczeniu wspólnego wychowu jest niezwykle trudna do udowodnienia, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, jak silną presję wywiera się na przyszłe matki w naszej kulturze. Ma jednak potencjał uwalniający. Kobiety mogłyby się wreszcie pozbyć wyrzutów sumienia, których doświadczają, kiedy czują, że same sobie nie poradzą. Jeśli wspólny wychów leży w naszej naturze - jeśli jesteśmy gatunkiem, dla którego allorodzice stanowią integralną część rodzinnego systemu - to oczekiwanie, że kobieta poradzi sobie bez niczyjej pomocy, po prostu nie ma sensu.
Jako feministka Hrdy podkreśla, że z tym kierunkiem badań wiążą się wyraźne implikacje polityczne. Badania nad rolą i modelem macierzyństwa w naszej ewolucyjnej przeszłości winny uzmysłowić prawodawcom, że nie należy zakazywać aborcji ani zmuszać do rodzenia dzieci kobiet, które ich nie chcą albo czują, że nie będą mogły ich wychować. Uświadamiają nam także, jak ważne jest zapewnienie lepszego dostępu do zasiłków wychowawczych i opieki przedszkolnej, zwłaszcza matkom bez oparcia w rodzinie.
Najostrożniej mówiąc, całość zebranych materiałów zdaje się wskazywać, że ewolucja nie przygotowała nas do samotnego macierzyństwa. Opieka nad dziećmi nigdy nie była obowiązkiem wyłącznie matki.
- Wraz z pogłębianiem naszej wiedzy wspólny wychów nabiera coraz większego znaczenia - mówi Richard Bribiescas.
Kolejne obserwacje i znaleziska potwierdzają tezę, że allorodzicielstwo odegrało ważną rolę w historii gatunku ludzkiego. To rodzi pewne interesujące pytanie: skoro ewolucja nie przystosowała matek do samotnego macierzyństwa, to kto z ich otoczenia najbardziej pomagał w wychowaniu dzieci?
Sarah Hrdy opowiada mi o drobnym eksperymencie, który przeprowadziła na swojej rodzinie, kiedy po urodzeniu się jej pierwszej wnuczki razem z mężem pojechała odwiedzić córkę. Wykorzystała tę okazję, żeby na początku oraz na końcu wizyty pobrać od siebie i męża próbkę śliny. Analiza laboratoryjna potwierdziła jej podejrzenia: kontakt z noworodkiem spowodował u obojga dziadków wzrost poziomu oksytocyny, hormonu kojarzonego z miłością macierzyńską.
Nasze organizmy zdradzają, jak silna więź może łączyć dziecko z ludźmi, którzy nie są jego rodzicami. Naukowcy od dawna wiedzą, że fizyczny kontakt z niemowlęciem powoduje u matki gwałtowny wzrost poziomu hormonów, te z kolei wpływają na jej relację z dzieckiem. Dziś wiemy, że podobne zmiany hormonalne mogą zachodzić także w organizmach innych osób.
Nasz gatunek charakteryzuje się ogromną elastycznością, jeśli chodzi o modele ojcostwa
W przeszłości biolodzy ewolucyjni skłaniali się ku przekonaniu, że dla matki najważniejsze było wsparcie ojca dziecka. To samo sugeruje Richard Bribiescas w wydanej w 2006 roku książce Men. Evolutionary and Life History [Mężczyźni. Historia ich ewolucji i życia]. Z perspektywy życia, jakie znamy od tysiącleci, zdominowanego przez monogamiczne małżeństwo i rodzinę dwupokoleniową (nuklearną), takie przypuszczenie wydaje się sensowne. Ojcowie, nawet jeśli nie włączali się bezpośrednio w opiekę nad dzieckiem, pomagali materialnie, na przykład zapewniając jedzenie, niezbędne do przeżycia i właściwego rozwoju dziecka.
Jednak nie wszyscy badacze zgadzają się z tym poglądem. W 2011 roku Rebecca Sear z Londyńskiej Szkoły Higieny i Medycyny Tropikalnej i David Coall z Uniwersytetu Edith Cowan w Australii Zachodniej przejrzeli całokształt dostępnej literatury na temat wpływu ojca, dziadków i rodzeństwa na szanse przeżycia dziecka i doszli do wniosku, że dziecku powyżej drugiego roku życia utratę matki mogą skompensować pozostali członkowie rodziny.
Większym zaskoczeniem było odkrycie, czyja obecność ma najistotniejsze znaczenie. Najważniejsze okazało się wsparcie starszego rodzeństwa. Na drugim miejscu znalazły się babcie, a dopiero po nich - ojcowie. "Obecność ojca jest mniej ważna: tylko w co trzecim badanym przypadku zwiększyła szanse dziecka na przeżycie" - piszą Sear i Coall. (Dziadkowie znaleźli się na szarym końcu, daleko za wszystkimi pozostałymi członkami rodziny).
To nie znaczy, że aktywny udział ojca w opiece nad dzieckiem nie gra roli. W 2009 roku zespół antropologa Martina Mullera z Uniwersytetu Nowego Meksyku zbadał, jak mężczyźni w dwóch sąsiadujących ze sobą, ale odrębnych społecznościach w Afryce Wschodniej angażują się w opiekę nad dziećmi.
Badacze stwierdzili, że w zbieracko-łowieckiej społeczności Hadza ojcowie uczestniczą we wszystkich czynnościach pielęgnacyjnych, od kąpania po karmienie. Kiedy przebywają w obozowisku, ponad jedną piątą czasu spędzają z dziećmi w cieniu drzewa, a w nocy śpią w ich pobliżu. Natomiast mężczyźni z ludu pasterzy i wojowników Datoga uważają, że opieka nad dziećmi jest sprawą kobiet, jedzą i śpią oddzielnie i raczej unikają kontaktu z niemowlętami. Odmienne modele ojcostwa odzwierciedla poziom hormonów. Organizmy bardziej zaangażowanych ojców Hadza wytwarzają mniej testosteronu.
Zobacz również:
- Popularne napoje trafiły na czarną listę. Prosta droga do cukrzycy
- Kofeina w kosmetykach: na czym polega jej działanie?art. sponsorowany
- Zachowaj młody wygląd na długo! Dobre nawyki w męskiej pielęgnacjiart. sponsorowany
- Siwienie, wypadanie włosów, łupież, przetłuszczanie: najbardziej typowe męskie problemy z włosamiart. sponsorowany
- Nasz gatunek charakteryzuje się ogromną elastycznością, jeśli chodzi o modele ojcostwa - mówi Richard Bribiescas. - Można być czułym, zaangażowanym ojcem i wszystko jest cudnie. Albo ojcem, który okazuje troskę, zapewniając jedzenie i dobra materialne. A w skrajnych, przerażających przypadkach nawet dzieciobójcą.
W społecznościach, które oczekują od ojców aktywnego udziału w codziennej opiece nad niemowlęciem, mężczyźni tak robią i całkiem dobrze im to wychodzi. Kiedy społeczeństwo oczekuje, żeby się nie mieszali, nie mieszają się i już. Taka elastyczność stanowi unikatową cechę naszego gatunku.
- U innych dużych małp i naczelnych po prostu tego nie ma. Są niewolnikami jednej strategii - mówi Bribiescas.
Skoro w naszej ewolucyjnej przeszłości opieka nad dziećmi nie spadała wyłącznie na matki, lecz angażowali się w nią także ojcowie, rodzeństwo, babcie i niespokrewnieni członkowie grupy, to tradycyjny obraz rodziny mocno się chwieje. Rodzina dwupokoleniowa z jednym zaangażowanym ojcem nie zawsze była i nie wszędzie jest regułą. W pewnych, nielicznych, społecznościach dziecko ma więcej niż jednego ojca.
W Amazonii żyją Indianie, którzy akceptują seks pozamałżeński i wierzą, że jeśli kobieta przed zajściem w ciążę utrzymywała kontakty seksualne z więcej niż jednym mężczyzną, to płód powstał ze spermy wszystkich jej partnerów. Nauka ma na to termin "częściowe ojcostwo". Antropolodzy Robert Walker i Mark Flinn z Uniwersytetu Missouri oraz Kim Hill z Uniwersytetu Stanu Arizona, których badania pokazały, że częściowe ojcostwo jest częstym zjawiskiem w tamtym regionie świata, twierdzą, że taki układ przynosi korzyść dzieciom. Większa liczba ojców to większe szanse na przeżycie, lepsze warunki materialne i wzmożona ochrona przed przemocą.
To wszystko wskazuje, że we wczesnych ludzkich społecznościach mogła występować dowolna liczba modeli ojcostwa. Monogamia nie musiała być normą. Jeśli kobiety nie tkwiły przez cały czas uwiązane do dzieci, to mogły same zdobywać pożywienie, a nawet polować. Wiktoriański ideał żony i matki czekającej bezradnie w domu, aż mąż przyniesie zdobycz, na którym to ideale Karol Darwin oparł swoje poglądy na temat społecznej roli kobiet, traci rangę powszechnego wzorca.
Fragment książki "Gorsze. Jak nauka pomyliła się co do kobiet" Angeli Saini, przełożyła Hanna Pustuła-Lewicka, Wydawnictwo Czarne, premiera 2 lutego 2022 roku.
Zobacz także: