Jestem megaspójnym człowiekiem

Zaczynam się czuć bardzo dobrze na świecie. Tutaj każdy próbuje swoich sił w jednym podstawowym równaniu miłość= brak strachu, strach = brak miłości. Idzie nam to różnie, potrafimy się zaplątać w strachu i działać agresywnie i nieludzko, ale przy odpowiedniej trzeźwości i przytomności można naprawdę złapać wielką falę i długo lecieć po drugiej stronie.

Moje dzieci są zdrowe, a ja robię to co kocham. Czasami ni cholery nie mam już siły ruszyć niczym, ale jestem zmęczona czynnościami namaszczonymi miłością. Muzyka i rodzina. Bycie używanym przez te dwie jest zaszczytem. Trzeba ogromnej wiary w sens sztuki i kreacji własnej, żeby faktycznie traktować swoją muzykę jako zawód i sens dnia codziennego, a nie hobby.

Człowiek zastanawia się co komu dobrego przyjdzie z tego, że ja akurat napiszę piosenkę albo wyjdę na scenę i ją wykonam. Szczerze powiedziawszy nie wiem. Nie mam zielonego pojęcia, jak uzasadnić rację bytu swojego zawodu, ale jakoś stuprocentowo czuję całą sobą, że to właśnie przez siły odgórne mam zadane robić. I nie, nie dlatego, że nic innego bym nie umiała, bo wiem, że ogarnęłabym niejedną posadę. W dzieciach jestem niezła, sprzątam też porządnie jak trzeba, kawkę robię zajebistą, kocham ludzi i rozmowy, więc sprzedałabym niejedno.

Tymczasem w mojej głowie miszmasz pomysłów na to, co, z kim, jak, kiedy nagram. Kiedyś czekałam jeszcze na to, aż ktoś powie mi czy dany utwór jest dobry czy nie. A jakoś od pewnego czasu mnie to średnio interesuje, bo de facto w tym pełnym uwarunkowań świecie jakie ma znaczenie to, czy osoba, która akurat ze mną obcuje w pokoju to poczuje czy nie. Jeżeli ja totalnie się z tym utożsamiam i czuję, że muszę to urodzić, to jest to prawidłowy akt sztuki i tyle. Odbiorca ma absolutną wolność. Kupi - nie kupi, opuści budynek koncertu albo zjedzie nagranie w internecie. Go ahead. Żyjemy w wolnym kraju. Przynajmniej podobno.

W każdym razie chyba już nie muszę być uwielbiana przez rzesze, żeby utwierdzać się w sensie swoich działań. Nie zamierzam pisać więcej utworów pod festiwal w Opolu, chociaż jak się nada akurat ten, który napiszę to oczywiście chętnie go tam zagram, bo nie ma złego miejsca dla szczerej muzyki.

Rita Pax w Katowicach
Rita Pax w Katowicach&nbsp

Stworzyłam ostatnio nowy projekt. Nazywa się RITA PAX. Napisałam trochę piosenek i zaprosiłam do wspólnego ich aranżowania ludzi, z którymi nigdy nie pracowałam wcześniej, ale podsłuchując co robią, ujęła mnie ich wrażliwość, podejście do melodii, harmonii i brzmienia. Myślę, że w tym procesie mieliśmy wszyscy dużo przyjemności i wolności. Zaufaliśmy sobie samym i sobie nawzajem zarazem i jeśli wszyscy czuliśmy się dobrze w tym, co było grane, szliśmy dalej.

Wczoraj zagraliśmy ten materiał po raz pierwszy na imprezie w Katowicach. Ludzie, którzy weszli do budynku starego dworca, w którym graliśmy, chyba nie wychodzili w trakcie, dali się wciągać w kompozycje, które słyszeli po raz pierwszy. Pod sceną była dziewczyna, która praktycznie śpiewała numer za numerem, co było kosmiczne, bo nikt tego materiału jeszcze nie słyszał. Ona się chyba skleiła z naszymi mózgami, weszła na naszą częstotliwość.

To był stresujący koncert, bo gramy wszyscy na przeróżnych instrumentach i logistycznie było to skomplikowane. Do tego totalna świeżość materiału i form wprowadziła nas na naprawdę wysokie obroty bycia uważnymi. Dawno nie byłam tak zżyta z materiałem, który wykonywałam. Każde słowo i dźwięk jest bezkompromisowe, szczere i nie ma tu przerostu produkcji nad treścią, co sprawia mi dużo - dziecięcej wręcz - radości.

Czuję się dziś megaspójnym człowiekiem i mam nadzieję to utrzymywać jak najdłużej. To by było na tyle z autopromocji. Mam nadzieję, że album ukaże się jeszcze w tym roku.

Paulina Przybysz

Styl.pl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas