Reklama

Normalność w nienormalności, czyli namiastki szczęścia w powstańczej Warszawie

Najpierw była euforia. Na ulicach Warszawy pojawiły się polskie flagi, śpiewano patriotyczne pieśni, ludzie zachłysnęli się wolnością. Po latach, gdy we własnym kraju musieli kryć się w kątach, bo wystarczyło pojawić się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie, aby stracić wolność, a nawet życie — wreszcie mogli znów poczuć się Polakami. Powstanie warszawskie miało trwać kilka dni, trwało dziewięć tygodni. Każdy kolejny dzień był trudniejszy od poprzedniego. Pomimo ciągłych walk, pomimo braków żywności i wody — a może właśnie ze względu na tak ekstremalną sytuację, ludzie szukali namiastki normalności, odskoczni, która pozwoli choćby na kilka chwil zapomnieć o czyhającej za rogiem śmierci.

Weźmy ślub, bo jutro może nas tu nie być

Szacuje się, że w ciągu dziewięciu tygodni Powstania, w ogarniętej walką Warszawie zawarto 250 - 300 ślubów. Mowa tu wyłącznie o związkach powstańców, faktycznych ślubów mogło być nawet więcej, gdyż nie zachowały się żadne dokumenty dotyczące zawierania związków małżeńskich wśród ludności cywilnej, a przecież do takich także zapewne dochodziło.

W mieście ogarniętym walką, żyjąc ze świadomością, że za chwilę może ich już nie być, młodzi ludzie chcieli stworzyć namiastkę normalności, poczuć bliskość drugiej osoby. Ich miłość często rozwijała się w okopach, poznawali swoje drugie połówki działając w konspiracji lub wcześniej, podczas okupacji. Niektórzy mieli narzeczonych i narzeczone jeszcze sprzed wojny i oto, w obliczu śmierci, która mogła nadejść w każdej chwili, czuli, że to może być ostatni moment na złożenie sakramentalnej przysięgi.

Reklama

- Wydaje się, że w pewnej chwili było to powszechne zjawisko, bo nawet dowódca Powstania odniósł się do tego w swoim rozkazie, w którym nakazywał kapelanom, żeby informacje o zawieraniu ślubów przysyłali do duszpasterstwa okręgu. Natomiast ci, którzy chcą zawrzeć związek małżeński, powinni wcześniej zgłosić taką chęć i dopiero po uzyskaniu zgody mogli wziąć ślub. Oczywiście sytuacja była wyjątkowa, więc kapelani i dowódcy oddziałów przymykali oko i starali się ułatwiać młodym zawarcie związków małżeńskich. Formalności starano się minimalizować - mówi Katarzyna Utracka z Muzeum Powstania Warszawskiego. 

Zobacz również: Katarzyna Utracka o uczestniczkach Powstania warszawskiego: Otrzymały rozkazy i bardzo nie chciały zawieść


Najsłynniejszy ślub powstania

Ona miała 21 lat, on 22, wzięli ślub 13 sierpnia 1944 roku w kościele Imienia Jezusa przy ulicy Moniuszki 11 - świątyni, która już nie istnieje. Za obrączki posłużyły im kółka od firanek. Ona miała na sobie kraciastą bluzkę i spódnicę, on pożyczony od kogoś mundur i temblak. Został ranny podczas walk i groziła mu amputacja ręki. 

Alicja "Jarmuż" Trautler, która była sanitariuszką batalionu “Kiliński" i członkinią konspiracyjnego harcerstwa, zawarła związek małżeński z Bolesławem “Billem" Biegą — dowódcą plutonu w batalionie "Kiliński". Ich ślub został uwieczniony na zdjęciach Eugeniusza “Broka" Lokajskiego i nagrany przez Powstańczą Kronikę Filmową, a później jego fragmenty odtwarzano w kinie "Palladium". Właśnie  dlatego stał się najsłynniejszym ślubem Powstania. Młodzi decyzję o zawarciu związku małżeńskiego podjęli spontanicznie. Przeciwności, które stanęły im na drodze, były "codzienne" i niezwiązane z powstańczą rzeczywistością: ojciec dziewczyny sprzeciwiał się temu związkowi; uważał, że są za młodzi, a Bolesław nie ma pracy, więc ich start we wspólne życie będzie bardzo trudny.

Mimo sprzeciwu ojca, młodzi zawarli związek małżeński i wytrwali w nim 75 lat! Oboje przeżyli Powstanie, po jego upadku dostali się do niewoli, a po wojnie pozostali na emigracji i zamieszkali w USA. Alicja Trautler-Biega zmarła w 2019 roku, a Bolesław Biega w 2023. 

Nie wszystkie powstańcze pary miały tyle szczęścia. Byli małżonkowie, którzy nawet kilka godzin po ślubie tracili w walce swoją drugą połowę. Były pary, które swoją chwilą szczęścia cieszyły się jedynie przez moment i nigdy nie poznały blasków i cieni codziennego małżeńskiego życia, bo oddali je na murach i w gruzach Warszawy.

- Sytuacja była wyjątkowa. Wydawałoby się, że to nie był czas na podejmowanie tak ważnych decyzji, ale z drugiej strony młodzi podkreślali: "cóż mamy do stracenia, za godzinę może nas tu nie być - mówi Katarzyna Utracka z Muzeum Powstania Warszawskiego.

Kino w Środmieściu

Przy ulicy Złotej 7/9 mieściło się, wspomniane wcześniej,  powstańcze kino "Palladium". Pierwszy pokaz dla prasy odbył się w nim 13 sierpnia 1944 roku, natomiast od 15 sierpnia tak powstańcy, jak i ludność cywilna, mogła brać udział w codziennych seansach. Kino działało do początku września, gdy ten rejon Warszawy stał się celem częstych i siejących spustoszenie bombardowań. Chętnych na uczestnictwo w seansach kina "Palladium" było więcej niż miejsc na sali, toteż wystawiano specjalne bezpłatne bilety.

Kronika Filmowa nie miała dźwięku, więc w kinie na żywo lektor odczytywał komentarz do ruchomych obrazów, które widzowie śledzili na ekranie. Pokazy w kinie "Palladium" miały służyć utrzymywaniu wysokiego morale wśród mieszkańców miasta, dlatego Kronika Filmowa prezentowała propagandowy pełen zwycięstw, chwil radości przekaz i opowiadała o życiu codziennym ludzi. Były jednak wyjątki od tematyki podnoszącej na duchu, bo w Kronice Filmowej pojawiały się też pogrzeby powstańców.

Zobacz również: Najważniejsze miejsca związane z Powstaniem warszawskim

Normalność w nienormalności

Jednym z praw wojny jest to, że dowódcy i zarządcy w pierwszej kolejności dbają o żołnierzy, w tym przypadku powstańców, ale dla ludności cywilnej także starano się coś przygotować.

- Starano się organizować chwile zapomnienia, wytchnienia, oderwania od codziennej rzeczywistości również dla cywilów. W tym czasie organizowano na przykład występny artystów, odbywały się między innymi koncerty dla ludności cywilnej. Bardzo ważne było też życie religijne.

Podwórko: Centrum życia cywilnego

Katarzyna Utracka wspomina o licznych relacjach opowiadających o tym, jak ludność cywilna gromadziła się przy kapliczkach, ołtarzykach, które budowano w piwnicach, na klatkach schodowych czy zamkniętych studniach w podwórkach. Podwórka stanowiły zresztą centrum życia religijnego okolicznej ludności, to tutaj stał ołtarzyk, to tutaj wieczorami zbierała się ludność cywilna, modliła się i śpiewała religijne pieśni, tutaj wreszcie były groby ich bliskich. Było to miejsce modlitwy, wspominania bliskich, ale również wymiany informacji, bo przecież nie każdy miał dostęp do prasy.

- W czasie powstania obserwuje się ogromną religijność wśród ludności Warszawy. O tym mówią wspominający powstanie i czytamy o tym w prasie z tego okresu. Do dzisiaj zachowały się w Śródmieściu Południowym i na pograniczu Śródmieścia i Woli kapliczki — niektóre są nawet oznaczone tablicami pamiątkowymi. Dniami szczególnej celebracji był 15 sierpnia i 26 sierpnia — wtedy, kiedy przypadały święta religijne" - dodaje Utracka.

W sytuacji ekstremalnej ludzki umysł szuka odpoczynku. Chce, choć na chwilę zapomnieć o trafionym snajperską kulą ojcu, o koleżance ze szkolnej ławy, która zginęła przygnieciona fragmentami muru, o płonących budynkach i strachu. Mózg szuka chwili zapomnienia, te atrapy normalności to także część opowieści o powstaniu warszawskim, bez wielkich bohaterów i wzniosłych czynów — ot codzienność zwykłych ludzi, którym przyszło żyć w straszliwych czasach.

O życiu codziennym cywilów w Warszawie podczas powstania pisaliśmy też w artykule: "To nie żywność, ani amunicja były najbardziej deficytowymi towarami podczas powstania warszawskiego

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama