Tak, proszę księdza. Nie, proszę księdza – jak Irlandia uwolniła się spod władzy Kościoła

XX wiek – zachodni świat laicyzuje się, dąży do równości płci, liberalizuje obyczaje. Tymczasem w Irlandii aborcja, antykoncepcja i rozwody są zakazane, kobiety w sferze publicznej niemal nie istnieją, a prawo boskie stoi nad ludzkim. O tym jak „zielona wyspa” oddała władzę Kościołowi i o tym, jak zdołała ją odebrać, opowiada Marta Abramowicz, autorka książki „Irlandia wstaje z kolan”.

"Irlandczycy wciąż wierzą, ale już nie w Kościół" mówi Marta Abramowicz
"Irlandczycy wciąż wierzą, ale już nie w Kościół" mówi Marta Abramowicz123RF/PICSEL

Aleksandra Suława: "Gdybyś powiedziała, że masz raka, łatwiej byłoby to znieść"- to reakcja irlandzkich rodziców na wieść, że ich córka jest w nieślubnej ciąży. Na wyspie nie było gorszego scenariusza niż dziecko "z nieprawego łoża"?

Marta Abramowicz:  - To był najgorszy rodzaj hańby. Choć trzeba przyznać, że zdarzał się całkiem często.

Dlaczego?

- W Irlandii nie było dostępu ani do antykoncepcji, ani do aborcji, ani do edukacji seksualnej. O seksie rozmawiano wyłącznie kościelnym językiem, pełnym sformułowań takich jak: "wspólnota mężczyzny i kobiety"...

..."Jedność ciał".

- Raczej małżeńskie przymierze. Natomiast niewątpliwie nie używano słowa "seks". Wiedza o tym, w jaki sposób dochodzi do poczęcia, była nikła. Kobiety rok po roku zachodziły w ciążę, rodziny liczyły po dziesięcioro, dwanaścioro dzieci, jednak nikt nie rozmawiał "o tych rzeczach".  Wstyd związany z ciałem  był tak silny, że dziewczyny, które trafiały do domów matki i dziecka, często nie wiedziały, co to znaczy, że "odchodzą im wody". Więcej, nie wiedziały, dlaczego w ogóle zaszły w ciążę, były zdziwione, że "to już". Ale kiedy zaczynał im rosnąć brzuch, wiedziały, że to najgorsza rzecz jaką mogły zrobić swojej rodzinie, sąsiadom, wspólnocie. Czyn tak zły, że za karę trzeba zniknąć.

Gdyby wspomniana córka miała raka, rodzice zawieźliby ją do szpitala. Kobiety w nieślubnych ciążach zawożono do domów matki i dziecka. Co to były za miejsca?

- Najczęściej były to ośrodki prowadzone przez zakonnice. Znajdowały się na terenie klasztoru, za murem, tam gdzie można było zamknąć kobietę w ciąży. By z dala od ludzkich oczu doczekała porodu, a później oddała dziecko do adopcji.

Nie mogła go zatrzymać?

- Mogła, ale tylko jeśli była w stanie zapewnić mu środki do życia. Tymczasem rodziny nie chciały wspierać finansowo matek nieślubnych dzieci, partner znikał, a kobieta nie miała szans na znalezienie pracy. Matki, które chciały zatrzymać swoje dzieci, zwykle znajdowały się więc w sytuacji bez wyjścia. A nawet jeśli partner nie znikał, rodziny nie zgadzały się na małżeństwo, bo zgodnie z irlandzkim prawem dziecko poczęte przed ślubem i tak miało gorszy status - ojciec nie musiał ani na nie łożyć, ani się nim opiekować.

"Żony Warszawy. Historie Prawdziwsze": Barbara SobczakINTERIA.PL

Hasło "dom matki i dziecka" wywołuje skojarzenia z przytulnym, bezpiecznym miejscem. A jak wyglądało życie w irlandzkim domu matki i dziecka?

- Kobietę w nieślubnej ciąży uważano za grzesznicę, która swój czyn musi odpokutować. Ma ciążowe dolegliwości? Trudno. Nie ma siły? Trudno. Poroni? Trudno. Porody przyjmowano na miejscu, ponieważ samotne matki nie były dobrze widziane w szpitalach - pacjentki nie chciały przebywać w ich towarzystwie. Zakonnice, które z konieczności wcielały się w role akuszerek, odmawiały podawania leków przeciwbólowych, zgodnie z biblijną zasadą: "będziesz w bólach rodziła". Powtarzały i inne sentencje np. "To kara za to, że rozłożyłaś nogi" albo "dziewięć miesięcy temu miałaś swoją zabawę, to teraz cierp". Rozerwane ciała, szycie "na żywca"- tak wyglądały porody w domach matki i dziecka. Kobiety, z którymi rozmawiałam, na opisanie tych scen używały sformułowania "rzeźnia".

Domy matki i dziecka były jedną wysepką w archipelagu kościelnych instytucji pomocowych. Oprócz nich funkcjonowały też azyle magdalenek, potocznie zwane "pralniami" i szkoły przemysłowe. Kto do nich trafiał?

- Może najpierw powiem kilka słów o tym, czym w ogóle były te instytucje. Obydwie powstały w XIX wieku, jako alternatywa dla przytułków - jedynej pomocy dla ubogich oferowanej przez państwo. Intencje były więc dobre, zdarzało się, że rezultaty również. W niektórych krajach kobiety same zgłaszały się do azylów wiedząc, że panują tam warunki lepsze niż w przytułku, a kiedy staną na nogi, opuszczą placówkę. Jednak nie w Irlandii.

Dlaczego?

- Państwo i Kościół zaczęły je traktować jak miejsca odosobnienia dla grzesznic i w ten sposób stały się one rodzajem więzienia. Zakonnice miały pełnić role stróżów.

Wracając do wcześniejszego pytania: kogo w nich umieszczano?

- Do pralni trafiały np. "recydywistki" jak je nazywano, czyli kobiety, które kolejny raz zaszły w nieślubną ciążę. Niektóre, w tym dziewczyny zatrzymane za prostytucję, była kierowane do placówek przez sądy. Z czasem wysyłano tam również osoby z niepełnosprawnością intelektualną, pacjentki szpitali psychiatrycznych. Część z nich zostawała w pralniach do końca życia. Te, którym udało się wyrwać, często od razu uciekały za granicę, w obawie, że rodzina odeśle je z powrotem do azylu.

Część dzieci zmarłych w domach opieki chowano w nieoznaczonych grobach (zdj. ilustracyjne)
Część dzieci zmarłych w domach opieki chowano w nieoznaczonych grobach (zdj. ilustracyjne)123RF/PICSEL

A ostatnia wysepka archipelagu, szkoły przemysłowe?

- Trafiały do nich dzieci odebrane samotnym matkom, te, które opuszczały szkołę albo popełniły niewielkie przestępstwo. Placówki te były rodzajem sierocińców, ale warunki w nich były straszne. Niektórzy po lekturze mojej książki porównywali je do obozów koncentracyjnych dla dzieci. Praca w polu albo przy wydobywaniu torfu, przemoc, molestowanie seksualne, upokarzanie, głód - tak wyglądała szkolna codzienność. Dobroczynne z założenia instytucje zamieniły się w miejsca tortur. Szkoły były prowadzone przez zakony. W Irlandii do tych miejsc, w których pracowało przecież się najtrudniej i które wymagały największych kompetencji, często trafiali ludzie, którzy mieli ich najmniej. Kobiety i mężczyźni bez wykształcenia, bez predyspozycji charakterologicznych, którzy szli do klasztoru, by uciec od biedy. Nie odnajdywali się w tej pracy, a frustrację często przelewali na podopiecznych. Tak rodziła się przemoc.

Marta Abramowicz, autorka książki "Irlandia wstaje z kolan"
Marta Abramowicz, autorka książki "Irlandia wstaje z kolan"J. Szafrańskiarchiwum prywatne

Niepodległa Irlandia w wizji swoich założycieli miała być krajem, w którym żyje się "jak Bóg przykazał". Może więc wystarczyło, że kobieta podporządkuje się religijnym i społecznym nakazom, by przed nią i jej dziećmi roztoczyła się perspektywa szczęśliwego, spokojnego życia?

- Rodzenie dzieci i zajmowanie się domem - to jedyna perspektywa, jaka roztaczała się przed zamężną, irlandzką kobietą. O wszystkim, co związane ze sferą publiczną i finansową, decydował mąż. Tylko on pracował, więc on decydował, na co wyda pieniądze. Jeśli decydował źle, pozostawało zacisnąć zęby, bo prawo nie dopuszczało rozwodów. Jego sprawczość była ogromna, a żony żadna. Kobieta nie mogła nawet sama wypożyczyć telewizora, podczas gdy mężczyzna mógł sprzedać dom bez wiedzy i zgody żony, a potem wyjechać do Ameryki i zostawić rodzinę na bruku.

Wcześniej powiedziałaś, że w irlandzkich rodzinach rodziło się nawet kilkanaścioro dzieci, teraz, że pracowali tylko mężczyźni. Brzmi jak prosty przepis na biedę.

-  Irlandia była bardzo biednym, rolniczym krajem, w którym ludzie mieli bardzo ograniczone perspektywy. Gdy pojawił się pomysł, by dla dzieci farmerów stworzyć kolegia rolnicze, żeby dać im wykształcenie, biskupi wyrazili sprzeciw. Bo istniało ryzyko, że dziewczynki i chłopcy będą dojeżdżać do szkoły jednym autobusem.

Biskupi nie zgodzili się też na wprowadzenie "Programu Opieki nad Matką i Dzieckiem", który dla kobiet w ciąży i dzieci do 16 roku życia przewidywał bezpłatne wizyty lekarza rodzinnego i darmowy pobyt w szpitalu.

- Program przewidywał również poradnictwo z zakresu przygotowania do macierzyństwa, podejrzewano więc, że w jego ramach kobietom zostanie przekazana wiedza z zakresu antykoncepcji. Kościół obawiał się także, że jeśli państwo zacznie organizować i finansować opiekę zdrowotną, księża stracą kontrolę nad swoimi parafianami. Minister zdrowia został wezwany na dywanik, a premier zdyscyplinowany. Przywołuję w książce tę historie, żeby pokazać, jak trudno było zbuntować się wobec wszechwładzy Kościoła.

Kościół w Irlandii miał władzę niemal absolutną
Kościół w Irlandii miał władzę niemal absolutną123RF/PICSEL

Istniało coś, co pozwalało wyzwolić się spod kościelnej dominacji? Pieniądze? Życie w dużym ośrodku? Wykształcenie?

- Pieniądze miał niewielki procent społeczeństwa, głównie protestanci. Dzięki nim byli w stanie np. pojechać do Wielkiej Brytanii po środki antykoncepcyjne, bo ich Kościół nie widział grzechu w zapobieganiu ciąży. Katolicy, by wyrwać się z biedy i kościelnych wpływów, mogli wyemigrować do Wielkiej Brytanii, Australii, Stanów Zjednoczonych, Kanady. Często z tej możliwości korzystali.

Irlandczycy wyjeżdżali za granicę, a co zza granicy przedostawało się do Irlandii? Jak surowa była cenzura, która obowiązywała , na wyspie?

- W teorii - bardzo surowa. Na cenzorską półkę odłożoną klasykę literatury: Steinbecka, Capote’a, Becketta, Manna, Salingera. Powędrowały tam również filmy, m.in. "Frankenstein" i "Ostatnie Tango w Paryżu". Dostało się nawet gazetom - "Vogue" stał się przykładem magazynu zawierającego "reklamy pewnych leków i instrumentów, które nakłaniają ludzi do najbardziej potwornych zbrodni". Jednak Irlandczycy znajdowali szczeliny w systemie. Montowali na dachach odbiorniki, umożliwiające złapanie sygnału BBC. Wysepką wolności był też "Late Late Show", program telewizyjny, poruszający tematy tabu, również te dotyczące seksualności. Jego prowadzący, Gay Byrne, w latach 80. odpakował na antenie prezerwatywę. Wielu Irlandczyków wówczas po raz pierwszy zobaczyło, jak ona wygląda. W innym odcinku gościniami programu były zakonnice-lesbijki, komentatorami zaś ksiądz i zakonnica. Wszyscy mówili treści bardziej progresywne niż te, które można usłyszeć we współczesnej Polsce.

XX wiek - zachodni świat  się laicyzuje, dąży do równości płci, liberalizuje obyczaje. Tymczasem Irlandia łączy państwo z Kościołem, zakazuje aborcji i antykoncepcji, zamyka kobiety w domach, jednym słowem: wrzuca całą wstecz. Dlaczego?

- Irlandia w 1922 roku wyzwoliła się spod trwającej ponad 700 lat brytyjskiej dominacji. W tym młodym, ubogim państwie, Kościół był jedynym wystarczająco zamożnym podmiotem, by zająć się opieką społeczną i edukacją. Wziąć na siebie ciężar zadań, którym państwo nie było w stanie sprostać. Dodatkowo, był on postrzegany jako ten, który pomógł Irlandczykom przetrwać lata okupacji, ocalić narodowego ducha. Gdy utworzono Wolne Państwo Irlandzkie, biskupi stali się partnerami w współrządzeniu krajem. W konstytucji znalazł się zapis o szczególnej "pozycji Świętego Katolickiego Kościoła Apostolskiego i Rzymskiego" i zobowiązanie państwa do "publicznego oddawania hołdu Bogu Wszechmogącemu". Powszechną praktyką było też konsultowanie z episkopatem ustaw i stawianie się polityków w pałacu arcybiskupim niezwłocznie, na każde wezwanie.

Jak to się miało do faktu, że niepodległa Irlandia miała być republiką?

- Formalnie nią była, choć dla mnie panujący na wyspie do lat 70. system bliższy był teokracji. Irlandczycy nie zgadzają się z tym określeniem, bo uważali, że zawsze mogli głosować w wyborach. No ale z drugiej strony tylko na polityków, którzy byli katolikami i zostali zaaprobowani przez Kościół.

Nie było kandydatów lewicowych? Reprezentantów opcji domagających się rozdziału Kościoła i państwa?

- Byli. Istniała Partia Pracy, z której wywodził się Noel Brown, ten sam, który walczył o Program Opieki nad Matką i Dzieckiem. Ale został zmuszony do wystąpienia po tym, jak w latach 70. poparł projekt legalizacji antykoncepcji przedstawiony przez Mary Robinson, prawniczkę, aktywistkę, a później prezydentkę Irlandii.

"Władzę Kościołowi w Irlandii odebrały kobiety" - zgodzisz się z tym stwierdzeniem?

- Tak. Ale byli też mężczyźni, którzy je wspierali. Kilku z nich jest bohaterami mojej książki -  Tony, prawie ekskomunikowany za swoje poglądy redemptorysta czy Tom, profesor socjologii usunięty z uniwersytetu za publikację książki obnażającej mechanizmy władzy w Kościele. Ale przede wszystkim oddaje głos kobietom. Bernadette, która przeszłą przez szkoły przemysłowe, Alvie, która w wieku 70 lat stanęła na czele kampanii referendalnej o prawo do aborcji, Sabinie, matce geja, która nie chce się zgodzić na to, że jej syn jest dyskryminowany.

Co było punktem zwrotnym?

- W książce pokazuje życie moich bohaterów, każdy i każda z nich musiał w pewnym momencie podjąć decyzję, jak się zachować w obliczu wszechwładzy Kościoła. Dylematy przed którym stawali Irlandczycy i Irlandki bliskie są tym, który my dzisiaj mamy. Czy żyć w zgodzie ze swoimi wartościami i narazić się na konsekwencje, czy też naginać swoje sumienie i postępować, jak wszyscy wokół? Albo: jak zważyć to, że Kościół zrobił wiele dobrego dla kraju i jednocześnie był źródłem ogromnej przemocy?

Irlandia zmieniała się powoli od końca lat 60. Kiedy papież opublikował encyklikę "Humanae vitae", zakazującą antykoncepcji, wśród katolików, którzy liczyli zmianę nauczania, wywołała rozczarowanie i gniew. W Irlandii kobiety nie mogły publicznie manifestować niezadowolenia, w domach powiedziały jednak: "dość". "Nie będą nam mężczyźni w sutannach mówić, jak mamy żyć, bo tak się żyć nie da". Zaczęły wychowywać swoje córki na kobiety inne niż te, którymi same były. Powtarzały im, żeby nie wychodziły wcześnie za mąż, żeby starały się zdobyć wykształcenie, żeby nie szły do zakonu nawet, jeśli ten kusi je obietnicą stabilnego życia. Ich starania przyniosły owoce - w latach 70. i 80. w dorosłość weszło pokolenie kobiet, które nie bały się walczyć o swoje prawa.

Niektórzy do zakonu szli z powołania, inni by wyrwać się z biedy
Niektórzy do zakonu szli z powołania, inni by wyrwać się z biedy123RF/PICSEL

Najpierw był więc gniew, potem zmiana myślenia, a wreszcie konkretne projekty ustaw i reform.

- Opisuję drogę, jaką przeszły Irlandki od całkowitego zniewolenia, poprzez wyszarpywanie krok po kroku swoich praw. Bohaterkami mojej książki są kobiety, które nie zgadzały się na bycie "częścią dobytku mężczyzny", jak ujmują to niektórzy polscy politycy pragnący powrotu tamtych czasów. To one organizowały akcje uliczne albo walczyły o zmianę prawa. Proszę sobie wyobrazić, że kiedy w latach 70 wywalczono pierwsze zasiłki dla samotnych matek, liczba dzieci oddawanych do adopcji spadła, najpierw o połowę, a potem jeszcze bardziej!

Obok reform były też medialne doniesienia, stawiające Kościół w zupełnie innym świetle niż dotychczas. Wyliczmy:jeszcze za prezydentury Mary Robinson Irlandią wstrząsa skandal  - na jaw wychodzi, że dwóch popularnych biskupów ma dzieci. Pod koniec lat 90. telewizja emituje dokument "States of fear", opowiadający o codzienności szkół przemysłowych, później ukazuje się Raport Ryana, poświęcony tej samej sprawie. Wreszcie - raport Murphy wykazujący na to, że Kościół nie chronił dzieci przed wykorzystaniem seksualnym. W jakim stopniu te rewelacje nadwątliły  władzę duchownych?

- Wszystkie pojawiły się w momencie, w którym społeczeństwo potrafiło już posługiwać się własnym sumieniem, bez wskazówek księdza ocenić, co jest dobre, a co złe. Jednak nawet wtedy nie wszyscy wiedzieli, co zrobić z tą wiedzą zrobić. Jak pogodzić świadectwa skrzywdzonych z wizerunkiem Kościoła? Co teraz myśleć o instytucji, którą przez całe życie uważano za opokę? I wreszcie: w jaki sposób zadośćuczynić ofiarom? To problem, który dobrze znamy z Polski. W naszym kraju żyje całe pokolenie, które nie ma pojęcia, co zrobić z wiedzą o Janie Pawle II.

Wobec tych, którzy utracili władzę, zwykle stosuje się jeden z dwóch scenariuszy: grubą kreskę albo drobiazgowe rozliczenia. Którą drogą poszła Irlandia i co z tego wynikło?

- Irlandzkie społeczeństwo przez lata było jak splątany węzeł: ofiary żyły obok prześladowców, obojętni świadkowie obok pokrzywdzonych. Aby zakopać przepaście potrzebne było uznanie krzywd, wysłuchanie głosu ofiar i przyznanie się do własnych zaniechań.

Jest w Irlandczykach wstyd? Pytanie "jak mogliśmy tego nie widzieć"?

- Jest wstyd. Jest też gniew, żal, zmęczenie. W toku trwającej od 20 lat dyskusji ukształtowały się bardzo różne postawy. Jedni całością winy obarczają Kościół, inni argumentują, że wśród duchownych są osoby, które o niczym nie wiedziały, jeszcze inni twierdzą, że odpowiedzialność ponosi nie kler, a społeczeństwo, które samo wysyłało kobiety i dzieci do prowadzonych przez nie instytucji.

Pusty kościół to dziś częsty widok w Irlandii
Pusty kościół to dziś częsty widok w Irlandii123RF/PICSEL

Dzisiejsza Polska to Irlandia której dekady?

- Myślę, że jest między nami 20 lat różnicy, bo jesteśmy na początku rozliczeń.

Sporo.

- Dystans, który dzieli nasze kraje, może albo skrócić albo jeszcze bardziej go wydłużyć. Myślę, że ostatnie wybory były bardzo istotne. Przykład Irlandii pokazuje, jak ważna jest demokracja. Kluczowe zmiany wprowadzono na drodze referendum, a wybierani w powszechnym głosowaniu politycy powoływali komisje ujawniające prawdę i wymierzające sprawiedliwość. Choć trzeba pamiętać, że politycy przyszli na gotowe, bo to zmiany dokonało samo społeczeństwo, zwykli i niezwykli ludzie, o których piszę.  Przykład Irlandii pokazuje też, że rozliczenia oparte na procesach i odszkodowaniach nie rozwiązują problemu. Mówi o tym  w mojej książce zajmująca się naprawianiem krzywd terapeutka i profesorka Marie Keenan. Skuteczne zadośćuczynienie to takie, w którym z jednej strony uznaje się, że ktoś został skrzywdzony, pomaga mu się odzyskać godność, a z drugiej próbuje się odbudować zaufanie. Zasypać przepaści między grupami społecznymi. A co my powinniśmy zrobić, żeby zasypać nasze przepaści? Myślę, że warto przyjrzeć się drodze, jaką obrali Irlandczycy.

Polska jest na początku rozliczeń z Kościołem, Irlandia w ich finale. Stała się laickim społeczeństwem?

 - Dziś większość Irlandczyków wciąż identyfikuje się z katolicyzmem, ale nie z instytucją Kościoła. Kierują się własnym sumieniem, nie nakazami księdza. Przestali chodzić do spowiedzi - konfesjonały są dziś schowkami na szczotki lub świąteczne dekoracje. Jeśli przystępują do sakramentów, traktują je raczej jako element tradycji, formę celebracji ważnych momentów w życiu. Rozwijają własną duchowość, szukając kontaktu z Bogiem bez pośredników. Wciąż wierzą, ale już nie w Kościół.

Książka "Irlandia wstaje z kolan" ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej
Książka "Irlandia wstaje z kolan" ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznejmateriały prasowe
Styl.pl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas