Wspieranie to najważniejsza rola rodzica
Dużo gorsza jest sytuacja dziecka. Ono jest bezbronne, nie ma narzędzi i nie rozumie, co się z nim dzieje, więc bierze na siebie odpowiedzialność. Często myśli: "widać jestem gorsze", albo "widać mnie należy traktować gorzej". Zobaczmy, z czym taki młody człowiek wychodzi w świat, jak buduje relacje i w co może się "wpakować", kiedy żyje w przekonaniu, że nie jest wystarczająco ważny i wartościowy. I nie zasługuje na to, co inni - mówi w rozmowie ze Styl.pl dr Magdalena Śniegulska.
Ewa Koza, Styl.pl: W jednym z odcinków "The Crown" Margaret Thatcher - matka bliźniaków - wyznaje Elżbiecie II, że syn Mark to jej ulubione dziecko, "takie, o jakim marzy każda matka". Jak często spotyka się pani w swojej praktyce zawodowej z rodzicem, który przyznaje wprost, że jedno ze swoich dzieci lubi bardziej?
Magdalena Śniegulska: - Rzadko. Zdarzyło mi się usłyszeć to kilka razy, zazwyczaj w kontekście wsparcia, jakiego rodzic chce udzielić dziecku z trudnościami. Często pada wtedy stwierdzenie: "ona/on ma tyle kłopotów w szkole, tymczasem to moje ulubione dziecko. Takie wrażliwe i ciepłe. Czuję, że jest wyjątkowe, a środowisko nie dostrzega jego zasobów".
- W rozmowie z rodzicami, którzy mają dwoje, troje, albo więcej dzieci, często słyszę, że są świadomi, że z każdym z nich wchodzą w inną relację. Na początku niejednokrotnie pojawia się zdanie: "kocham ich tak samo, ale..". Taka jest rola rodzica i takie są oczekiwania społeczne.
I tak należy mówić. Wtedy nikt się nie przyczepi.
- To trudne i złożone. Spróbujmy odwrócić sytuację. Wielu z nas, będąc dziećmi, słyszało zapewne pytanie: "kogo kochasz bardziej: mamusię czy tatusia?". Doskonale wiemy, że relacja rodzic-dziecko ma swoją dynamikę, a dorośli swoje różne - nazwijmy to - "specjalizacje".
- Są tacy, którzy świetnie czują się w opiece nad małymi dziećmi, tacy, którzy dostają skrzydeł i zaczynają czerpać radość z roli rodzicielskiej dopiero, gdy dziecko jest trochę starsze. Jeszcze inni nawiązują bliską więź dopiero z nastolatkiem. Ta relacja zmienia się w czasie. Patrząc na nią oczami dziecka widać, że w różnych obszarach, będzie potrzebowało bardziej raz jednego, a innym razem drugiego z opiekunów. Również wtedy, gdy ma dojrzałych, stabilnych i responsywnych rodziców. Takich, którzy są nastawieni na dziecko, a nie na swoje potrzeby.
Dochodzi jeszcze temperament.
- Dziedziczymy go na ogół po rodzicach. Oczywiście po jednym bardziej, po drugim mniej, więc może się zdarzyć, że, w różnych momentach rozwoju, będzie nam do któregoś z nich po prostu bliżej. Mitem jest, że idealna rodzina to taka, w której rodzice zawsze mówią jednym głosem. Po pierwsze, to rzadkość. Po drugie, nie wiem czy to jest dobre. Samo zauważenie, że rodzice są różni i mogą mieć inne zdanie, jest bardzo ważnym doświadczeniem.
- Gdy przychodzi na świat wysokolękowe dziecko, którego jeden z rodziców również jest lękowy, szczęściem będzie drugi. To on może stać się motorem, popychać dziecko do działania i mierzenia się z trudnościami. Na ogół dorośli, nawet jeśli mają wysoki poziom lęku, mają już wypracowane strategie radzenia sobie z nim. Świadomi swoich ograniczeń, będą wspierać w tym swoje dziecko. Ale, paradoksalnie, temu drugiemu rodzicowi jest łatwiej. Opiekun, który ma swoje wewnętrzne lęki, będzie mocniej odczuwał napięcie dziecka.
Pani mówi o świadomych rodzicach. Trudniej chyba w sytuacji, w której wysokolękowy rodzic "boi się" swojego wysokolękowego dziecka i nie potrafi mu pomóc?
- Zdecydowanie! Pamiętam z gabinetu sytuację wysokolękowego, na dodatek samotnego, rodzica, który tak bardzo nie zaopiekował swojego stanu, że zupełnie nie potrafił sobie radzić z lękami swojego potomka. Wysyłał go po zakupy, a nawet do urzędu! Dziecko było zmuszone mierzyć się z lękami, ale - jak się pani domyśla - bez wsparcia było to wyjątkowo trudne.
Usłyszała pani kiedykolwiek, żeby rodzic przyznał, że nie lubi swojego dziecka?
- Tak. Dzieje się tak - na ogół - w jednym z dwóch kontekstów. Chcę zaznaczyć: bywają bardzo, bardzo trudne dzieci, których rodzice próbują kooperować z ich trudnościami, ale przychodzi moment, w którym mówią: "nie mam siły! Ja tego już naprawdę nie udźwignę. Chcę wreszcie żyć dla innych moich dzieci. Nie mogę się koncentrować tylko na jednym".
- Zdarza się też, że słyszę to od rodziców, o których myślę i oceniam ich jako mało dojrzałych. Takich, którzy mają jakieś niezałatwione sprawy z przeszłości i są skoncentrowani przede wszystkim na swoich potrzebach. Dziecko im tylko "dokłada". I ono wcale nie musi mieć trudnych zachowań. Po prostu, jak powiedziała Thatcher, nie jest wymarzonym.
- Bycie rodzicem wymaga dużej refleksji, umiejętności zobaczenia, że za każdym, również trudnym, zachowaniem dziecka stoją jakieś potrzeby, a dorosły jest od tego, żeby je zabezpieczyć. Są rodzice, którzy w takiej sytuacji pytają: "a gdzie moje potrzeby?" Znam takich, którzy notorycznie obrażają się na dzieci, stosują przemoc psychiczną. Potrafią być naprawdę okrutni wobec swojego dziecka.
Może pani podać przykład przemocy psychicznej wobec małego dziecka?
- Przyjmuje bardzo różne formy. To może być milczenie, zastraszanie - na przykład, że oddadzą dziecko, albo wynajmą mu mieszkanie i każą się wyprowadzić.
Czyli komunikat: "nie akceptuję cię"?
- Wprost: "nie akceptuję cię takim, jakim jesteś!"
Rodzice wykładają karty na stół, czy musi się pani domyślać ich niechęci wobec dziecka?
- Jest różnie. To zależy od wielu czynników, choćby potrzeby kontroli czy wrażliwości na aprobatę społeczną. Zdarza się, że działają fasadowo, jednocześnie oczekując, że "naprawię im dziecko".
Magicznie?
- Chyba tak. I sprawię, że będzie takie, "jak być powinno". To oczywiście nie jest regułą. Dobrze pamiętam jedną mamę, bardzo dojrzałą i kooperującą. Miała troje dzieci, które chodziły do tej samej szkoły. Problemy były tylko ze środkowym. Na jednej z wywiadówek usłyszała od wychowawczyni, że ona nie rozumie: "starszy taki super, ułożony i pomocny. Najmłodsze dziecko też świetne, a co oni robią z tym średnim?". Moja pacjentka nie wytrzymała i odpowiedziała: "a, bo myśmy z mężem postanowili, że to najmłodsze i najstarsze wychowujemy, a środkowego nie".
- To pokazuje, że rodzice są czasem naprawdę bezradni. Ich metody wychowawcze sprawdzają się w przypadku dwójki dzieci, tymczasem jedno potrzebuje czegoś zupełnie innego. Nauczenie się tego, dogranie drużyny rodzic-dziecko, może trwać naprawdę długo. Czasami potrzebna będzie pomoc specjalisty, który przyjmie na siebie rolę "tłumacza".
Słysząc "pierworodna/y" czuję dumę rodzica, słysząc "najmłodsze" - tkliwość. Czy drugie, trzecie dziecko nie jest trochę pomijane?
- Bywa różnie. Wszystko zależy od jego temperamentu. Czasem środkowe ma po prostu święty spokój, bo na najstarsze nierzadko nakłada się duże oczekiwania. Ma też trudno w tym sensie, że to jest pierwsze doświadczenie bycia rodzicem, a tej roli, jak każdej, trzeba się nauczyć. Często jest tak, że rodzice są dużo bardziej restrykcyjni i kategoryczni wobec pierworodnego. Nie dlatego, że ono takie jest, czy tego potrzebuje, ale dlatego, że oni mają wyobrażenia, że tak trzeba. To wynika z własnego lęku i przekonania, że tego się właśnie od nich oczekuje.
- Z czasem uczą się różnych rzeczy. I o sobie, i o sobie w roli rodzica. Przytoczę dowcip, który dobrze to obrazuje: Co robią rodzice, gdy dziecko połyka monetę? Z pierwszym od razu jadą do szpitala. Drugiemu, ewentualnie, podają coś na przeczyszczenie i czekają, aż moneta sama wyjdzie. W przypadku trzeciego, obcinają mu z tygodniówki.
- Z czasem, jak we wszystkim, nabieramy kompetencji.
Okrzepniemy w swojej roli.
- Tak. A ta tkliwość do najmłodszego dziecka, o której pani mówi, może wynikać z luzu, który się pojawia, gdy rodzic czuje się wreszcie silny i doświadczony. Niejedno już przeżył.
- Zauważmy, że stawanie się rodzicem jest narażaniem się na ciągłą ocenę. Szczególnie, kiedy jest się nim po raz pierwszy. Pojawiają się wtedy tysiące osób, które czują się uprawnione, żeby tego rodzica pouczyć.
Bycie rodzicem wymaga dużej refleksji, umiejętności zobaczenia, że za każdym, również trudnym, zachowaniem dziecka stoją jakieś potrzeby, a dorosły jest od tego, żeby je zabezpieczyć.
I skrytykować.
- Nawet jeśli mają dobre intencje, chcą doradzić, to w swojej niepewności rodzic będzie czuł się właśnie krytykowany. Przecież, jeśli ktoś sugeruje, że można coś zrobić inaczej, to znaczy, że ja to robię źle. Po pewnym czasie ludzie mają mniejszą śmiałość - trochę nie wypada pouczać rodzica trójki dzieci, jak powinien je wychowywać, a on sam nabiera odporności na takie komentarze.
- Pamiętam matkę trójki dzieci. Ktoś zwrócił jej uwagę, że najmłodsze zjada kamyki. Czuję w tym komunikacie troskę, jednak ona odpowiedziała: "a ja się nie wtrącam w dietę państwa dzieci".
Widocznie miała już serdecznie dość doradców!
- Myślę ciągle o fragmencie serialu, który panią poruszył. Mnie zresztą też. To, co wiemy o satysfakcji z roli rodzicielskiej i jej wpływie na funkcjonowanie dziecka to, że na lepszą jakość życia potomstwa ma wpływ sytuacja, w której rodzicowi nie mieszają się role. Ma on radość z bycia nie tylko rodzicem, ale też partnerem. I może liczyć na wsparcie drugiej, dorosłej osoby.
- Jeśli relacja z partnerem nie jest dobra, a cała miłość i uwaga jest przelewana tylko na dziecko, sytuacja może stać się bardzo trudna. I dla dziecka, i dla partnera. Kiedy zastanawiam się nad przypadkiem Margaret Thatcher, to nie wiem, ale myślę, że coś sobie kompensowała w relacji z synem.
Potrzebę bycia niezłomną i, być może, nie w pełni satysfakcjonującą relację z mężem?
- Niewykluczone.
Która postawa może przynieść mniej szkód dziecku: jawne faworyzowanie, jakie widzimy u Thatcher i księcia Filipa czy kamuflowanie większej sympatii do jednego z czwórki dzieci, do czego królowa Elżbieta II nie chce się przyznać - nawet przed sobą?
- Trudno powiedzieć. Rolą rodzica jest wspierać, mimo wszystko. Mieć gotowość do zobaczenia potrzeb dziecka, zaspokajania ich, a także zastanawiania się, jak mogą być realizowane.
- Jeśli wiem, że nie mogę zaspokoić konkretnej potrzeby, ale może to zrobić moja siostra lub mąż, staram się tak organizować życie, żeby dziecko czuło, że ma wsparcie. Takie, jakiego ono potrzebuje.
- Sprawiedliwie nie znaczy po równo. Nie z każdym dzieckiem muszę spędzać czas w ten sam sposób. Najważniejsze, żeby miało poczucie, że - niezależnie od tego, co się stanie - rodzic, któremu - z racji wspólnych zainteresowań - bardziej po drodze do mojej siostry, w sytuacji, w której będzie mi się działa krzywda, stanie za mną murem. To kluczowe. Dobrze jest zobaczyć, że w rodzinie, która staje się matrycą relacji, do jednych jest nam bliżej, a do innych dalej. Ale w różnych obszarach.
- Lubię chodzić z mężem do teatru i do lasu, ale wiem, że nie zabiorę go na zakupy. Pójdę z przyjaciółką lub siostrą. Czy to oznacza, że mniej go lubię?
Mówimy o dorosłych. Mnie zastanawia, co dzieje się w głowie 5, 7 czy 12-letniego dziecka, które czuje, że rodzic inaczej traktuje braciszka lub siostrzyczkę.
- Pytanie, co to znaczy inaczej. Z jednym dzieckiem mogę oglądać filmy, z drugim chodzić na spacery. Jeśli każdemu poświęcam uwagę, to jest w porządku. Nie jest dobrze, jeśli wyraźnie preferuję jedno i mam tendencję do wybielania tylko jego zachowań.
- To częste doświadczenie starszych dzieci, które ciągle słyszą: "ale on nie rozumie, musisz mu ustąpić, oddaj mu tę zabawkę, ty pobawisz się później". Są takie momenty, w których potrzeby dziecka stają się nieważne tylko dlatego, że jest starsze. To słaba sytuacja, która wpływa nie tylko na relację z rodzicem, ale też rodzeństwem. A przecież to ma być najbliższy człowiek. Rodziców kiedyś zabraknie, albo będą wymagali opieki i zgranej współpracy rodzeństwa. Jeśli nie będzie między nim więzi, bliskości i relacji, będzie to wyjątkowo trudne.
Wrócę jeszcze do kilkulatka, który widzi, że rodzice notorycznie, jak to pani ujęła, wybielają brata lub siostrę. Co on czuje?
- Może się pojawić dojmujące poczucie niesprawiedliwości, związane z osobą, która powinna chronić, wspierać i rozumieć. To jeden z najgorszych zawodów, jaki może nas spotkać - brak oparcia w rodzicu. To dla dziecka wyjątkowo trudne doświadczenie.
Znam kobietę, która jako dorosła zerwała kontakt z matką. To, co szlochając wydukała, od lat siedzi mi w głowie: "moja siostra ma matkę, która zawsze stanie po jej stronie. Ja takiej nigdy nie miałam. Zawsze czułam się gorsza". Jak mówiła, w posagu dostała patelnię. Jej siostra mieszkanie.
- Często jest tak, że - w narracji rodziców - jedno dziecko wymaga większego wsparcia, więc nie udzielają go po równo, bo wyobrażają sobie, że to drugie i tak sobie poradzi. Czasami są kompletnie nieświadomi tego, co robią. I jak wpływają na relację takich sióstr.
Trudno sobie wyobrazić, żeby mogła być wyjątkowo serdeczna..
- Prawda? Można by się zastanowić, czy nazwanie różnych rzeczy nie przyniosłoby ulgi. Dużo gorsza jest sytuacja dziecka. Ono jest bezbronne, nie ma narzędzi i nie rozumie, co się z nim dzieje, więc bierze na siebie odpowiedzialność. Często myśli: "widać jestem gorsze", albo "widać mnie należy traktować gorzej". Zobaczmy, z czym taki młody człowiek wychodzi w świat, jak buduje relacje i w co może się "wpakować", kiedy żyje w przekonaniu, że nie jest wystarczająco ważny i wartościowy. I nie zasługuje na to, co inni.
"Ulubionym" ma większą szansę stać się dziecko osobowościowo podobne do rodzica, czy częściej zadziała reguła przeciwieństw?
- Nie postawiłabym takiej hipotezy. "Ulubionym" może stać się zupełnie inne, takie, które uosabia cechy, których ja-rodzic nie mam, a zawsze chciałam mieć. Bywa bardzo różnie. Odpowiedź znajdziemy pytając, czego konkretny rodzic potrzebuje w swoim "ulubionym" dziecku.
I nie ma tu szablonu.
- Jest za to społecznie uwarunkowana preferencja kobiet do synów i mężczyzn do córek, stąd mamy synusia mamuni i córunię tatunia.
Jest jeszcze jeden silny przekaz społeczny. Dobrze oddaje go fragment piosenki: "wszystkie dzieci nasze są". Niezależnie od tego jak jest, należy trzymać się wersji, że lubimy wszystkie dzieci. A jeśli przekonane, że jest pępkiem świata, dziecko znajomych psuje atmosferę kolejnego spotkania - jego rodzice nie reagują - jedynym rozwiązaniem ma być skrzętne ukrywanie, że działa wszystkim na nerwy?
- Nie. Człowiek wychowuje się w pewnym kontekście społecznym. Nazywanie zachowań jest bardzo ważnym komunikatem. Zawsze można powiedzieć: "twoje zachowanie nie jest miłe, wiesz dlaczego?", "nie podoba mi się to, jak się zachowujesz", albo "jest mi trudno, kiedy to robisz".
- Czym innym jest sytuacja, w której mamy do czynienia z dzieckiem z trudnościami. Trzeba odróżnić brak "kindersztuby" od objawów, ale tutaj też nie chodzi o akceptowanie wszystkiego. Nakładamy wtedy okulary, przyglądamy się i zastanawiamy, jak takiemu dziecku pomóc. Kiedy pojawiają się zachowania drażniące, informujemy, że absolutnie ich nie akceptujemy i dyskutujemy jak to zmienić. Myślę, że to jest w porządku wobec dziecka.
------
Dr Magdalena Śniegulska - absolwentka Wydziału psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. Doktor nauk humanistycznych w zakresie psychologii. Pracuje w Szkole Edukacji Polsko - Amerykańskiej Fundacji Wolności i Uniwersytetu Warszawskiego, Uniwersytecie SWPS w Katedrze Psychologii Klinicznej. Prowadzi zajęcia warsztatowe, seminaryjne i wykłady z zakresu psychologii rozwoju, psychologicznych podstaw edukacji, wspierania rozwoju, umiejętności rodzicielskich. Członek PTP, PTTPB. Członek-założyciel Stowarzyszenia Wspólne Podwórko. Autorka tekstów popularyzujących wiedzę psychologiczną z obszaru wychowania dzieci i problemów rozwojowych. Prowadzi terapię indywidualną i grupy terapeutyczne dla dzieci i młodzieży w podejściu poznawczo-behawioralnym.
Zobacz także: