Reklama

Autor jednej z najlepiej sprzedających się książek. Ostatnio zakazanej w Białorusi

Syn kolonialnego urzędnika z klasy średniej, brzydzący się wszelkimi przejawami klasizmu. Uchodził za antysemitę, choć otaczała go grupa żydowskich przyjaciół. Żołnierz i – oczywiście – pisarz, którego książki są czytane nieprzerwanie od dziesiątków lat na niemal całym świecie. Właśnie ukazuje się jego wyjątkowa biografia.

"Rok 1984" to książka, którą zna każdy. Zakazano jej sprzedaży w ZSRR, w 1981 r. na Florydzie, a w 2022 w Białorusi. W marcu tego roku sprzedaż książki w Rosji wzrosła o 30% w księgarniach i o 70% w sklepach online w porównaniu z rokiem ubiegłym. 

Prezentujemy fragment książki "Orwell. Człowiek naszych czasów" 

SMS-y i Twitter są dziś najmodniejszymi i chyba najbardziej uzależniającymi sposobami komunikacji. Choć Orwell nie miał pojęcia o mediach elektronicznych, niepokojąco trafne są jego przewidywania co do sposobu, w jaki tweety i wiadomości tekstowe skompresują i okaleczą język. Kolega Winstona w Ministerstwie Prawdy, Syme, cieszy się z takich postępów.

Reklama

Usługa Short Message Service (SMS) została próbnie wprowadzona - dacie wiarę? - w roku 1984, a opis Syme’a idealnie uchwycił rezygnację z "marnotrawstwa" i skracanie komunikatów do dwustu osiemdziesięciu znaków na Twitterze lub po prostu przyspieszenie komunikacji esemesami dzięki rezygnacji z męczących konwenansów takich jak składnia czy semantyka. Dwieście osiemdziesiąt znaków to niemal za dużo - tak długie tweety pisze zaledwie jeden procent użytkowników.

Czytaj również: Skandalistki mody minionego wieku. Tak bawiły się słynne flapper girls

Obecna średnia to trzydzieści trzy znaki. Technofile cieszą się tymi zmianami jako elementem nowego porządku świata, w którym staromodne bariery komunikacyjne - spotkania twarzą w twarz, wysyłanie listów i czekanie na odpowiedź, dzwonienie czy nawet pisanie e-maili - zostały wyparte przez zwięzłość i natychmiastowość.

Syme postrzegał sytuację inaczej.

Wiele debatowano o tym, czy media społecznościowe, kompresujące język oraz tłamszące swobodę wylewności i spekulacji, która jest powszechna w mowie i prozie, krzywdzą tym swoich użytkowników, zwłaszcza młodszych. Groteskowa radość Syme’a związana z zanikiem swobodnego wyrażania myśli jest złowroga, lecz jego diagnoza zdaje się potwornie trafna. Uzależnienie od medium, które zachęca, a wręcz wzywa do unikania językowego wyrafinowania - niuansów, przemyślanej dwuznaczności, odmieniania wyrazów itd. - zdaje się skutkować, by posłużyć się słowami Syme’a, językiem, który "zawęża zakres myślenia". Pewnie nie muszę nikomu przypominać o najpotężniejszym i najsłynniejszym tweetomaniaku. Twitter i SMS-y umożliwiają nam, ludziom w wolnym świecie, traktowanie wolności słowa na platformach elektronicznych jako prawa do rozpowszechniania nieprzemyślanych komentarzy, które dawniej może zachowalibyśmy dla siebie.

Polecamy: Peggy Guggenheim: feministka, skandalistka, miłośniczka sztuki

Winston przedstawił niepokojąco trafną przepowiednię, co może się zdarzyć, jeśli teleekrany zostaną zdemokratyzowane.

"Strach" nie jest już częścią ekstazy, przynajmniej w tym sensie, że użytkownicy Twittera nie żyją w strachu przed Partią, jednak pod innymi względami okazują się zdolni do wywołania u siebie zbiorowej "mściwości". Jak się przekonaliśmy, wirus antysemityzmu, który szerzył się w Partii Pracy przez kilka lat, działa właśnie tak, jak Winston opisał Dwie Minuty Nienawiści. Nawet najmniejsze podejrzenia dotyczące Żydów oraz ich plemiennych inklinacji zmieniają się w furię płynącą "prądem" mediów społecznościowych, które zachęcają ludzi do wyróżnienia się z tłumu swoją gotowością do "mordu, zadawania tortur" i "miażdżenia kilofem twarzy".

Przypomnijmy, że Luciana Berger i wielu innych, którzy oskarżali ludzi z kręgu Corbyna o to, że godzą się na pozostawanie w partii osób bezsprzecznie antysemickich, spotkało się w sieci z groźbami przemocy fizycznej, a nawet śmierci. Pomijając ohydne widowisko, jakim jest antysemityzm w Partii Pracy, można zaobserwować coraz powszechniejszą obsesję wykorzystania mediów społecznościowych jako sposobu na narzucenie jakiejś pogmatwanej umowy dotyczącej tego, co wolno, a czego nie wolno mówić, jakie opinie są publicznie dopuszczalne, a jakie należy stłamsić.

Nie ma ustalonych zasad rządzących tą nową histerią, w której ludziom można grozić, a komentarze, opinie czy idee uznane za niestosowne są wyciszane. Do sprzeciwu może skłonić pojedyncza osoba czy grupa, a pragnienie, by dołączyć do mściwej internetowej hordy, staje się uzależniające, nawet jeśli jej członkowie mają niewiele ze sobą wspólnego. Spójrzmy na to, co stało się z sir Rogerem Scrutonem, kiedy został niesłusznie oskarżony o naruszenie zasady wzajemnego szacunku w liberalnym społeczeństwie. Zarówno lewica, jak i prawica uznały za słuszne obranie go sobie za cel i został zlinczowany w sieci.

Czytaj też: Krystyna Krahelska: Zna ją każdy Polak, choć nie każdy o tym wie

Media społecznościowe to forma narcystycznej rekreacji. Tym samym umożliwia użytkownikom unikanie odpowiedzialności za szkody wyrządzane innym. Teleekrany były oparte na prymitywnej technologii, jednak wyglądały w przyszłość, w obecne czasy, kiedy uzależnienie od mediów społecznościowych pokazuje nam, jacy jesteśmy: groteskowo samolubni i bardziej podli, niż byśmy się tego kiedykolwiek spodziewali. Prognozy Orwella okazały się niezwykle błyskotliwe. W państwach totalitarnych media społecznościowe są dla agencji bezpieczeństwa świetnym sposobem na masowy nadzór i poskramianie obywateli. W Chinach Twitter i SMS-y istnieją w szarej strefie między delegalizacją a bezwzględnym nadzorem Partii. Partyjne służby bezpieczeństwa cieszą się z tego, że te zachodnie produkty zachęcają do samodzielnego kompresowania wiadomości.

Dzięki temu to, co Orwell nazywał "myślozbrodnią", jest o wiele łatwiejsze do wykrycia:

Chińscy agenci mogliby dodać: tym większe prawdopodobieństwo, że zostanie się oznaczonym jako potencjalny dysydent, który nie zdoła się ukryć za zawoalowanym językiem. Chińskie władze otwarcie przyznały, że SMS-y ze względu na swoją skrótowość ułatwiają wyszukiwanie "słów kluczowych" sugerujących "niezdrowe treści". Jedną z funkcji proli w Roku 1984 jest rozmnażanie się i dostarczanie wystarczającej liczby bezwolnych robotników fizycznych, by podtrzymać podstawowe gałęzie przemysłu w państwie.

Z początku taka właśnie była polityka Chin pod władzą Mao. Później stało się oczywiste, że niekontrolowany wzrost liczby ludności doprowadzi do chaosu w gospodarce, ciągle jeszcze w znacznym stopniu opartej na rolnictwie. W 1970 roku Partia zadeklarowała, że jedna rodzina może mieć maksymalnie dwójkę dzieci. Później zmniejszono "przydział" do jednego dziecka, a z systemu - wiążącego się z obowiązkowymi aborcjami i grzywnami za porody - zrezygnowano dopiero pod koniec 2015 roku. Partia wszakże nadal może interweniować, jeśli tempo prokreacji zagrozi generalnemu planowi gospodarczemu.

Polecamy też: Ivana Trump nie żyje. Była żona Donalda Trumpa miała niezwykłe życie

Orwell w swojej powieści przewidział traktowanie zwykłych ludzi przez państwo chińskie jak istoty równe bydłu. Komunistyczna Partia Chin nie opublikowała uzasadnienia takiej polityki. Nie musi - takie wyjaśnienia sugerowałyby możliwość sprzeciwu wobec powziętych środków, a na taki sprzeciw nie ma pozwolenia. Ale O’Brien z radością podsunąłby chińskiej Partii manifest:

"To my, Winston, kontrolujemy życie, każdy jego wycinek. (...) A może powróciłeś do swojej starej tezy, że proletariusze lub niewolnicy powstaną i nas obalą? Daj sobie spokój. Są bezradni jak zwierzęta. Ludzkość to Partia. Ci poza nią są bez znaczenia". Więcej konkretów przedstawia w kwestii rozmnażania:

Prole, a pośrednio także członkowie Partii Zewnętrznej, staną się jako ludzie zupełnie bezsilni za sprawą stopniowych działań Ministerstwa Prawdy: pisania historii na nowo tak, by przeszłość nie pozwalała na postrzeganie teraźniejszości w sposób inny niż ten zarządzony przez Partię.

Od lat 50. XX wieku chińscy komuniści wprowadzają stopniową politykę centralizacji języka, chcąc dopilnować, by różnorodność nie stała się przyczyną buntu. Mandaryński jest językiem Partii i jej członków w całym kraju, drugi w kolejności jest kantoński na południu Chin i w Hongkongu, wraz z językami tybetańskich separatystów oraz ujgurskich muzułmanów. Historia kraju przed rewolucją i po rewolucji będzie stworzona na nowo w mandaryńskim, ale jej wariacje pojawią się także w tłumaczeniach, lepiej zatem, jak ujmuje to Orwell, by powstała jedyna wersja "o ściśle określonym znaczeniu, natomiast wszystkie znaczenia uboczne (...) wymazane i zapomniane".

Czytaj też:

Żadnej roli się nie bała. 110. rocznica urodzin aktorki Ireny Kwiatkowskiej

 "Fotografia uratowała mi życie". Bezkompromisowa Nan Goldin i jej sztuka

materiały prasowe
Dowiedz się więcej na temat: biografia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy