Mariola Bojarska-Ferenc: Pani The Best
- Minęło od tego czasu chyba 38 lat, a ludzie nadal pytają mnie o ten Callanetics. Wspominają swoje z nim doświadczenie. Z perspektywy czasu, muszę powiedzieć, że była to najlepsza rzecz, jaką zrobiłam, nie tylko dla kobiet, dla ludzi, ale i też dla siebie - wyznaje Mariola Bojarska-Ferenc w rozmowie z Agnieszką Grün-Kierzkowską dla Interia.pl.

Jest pani nazywana prekursorką fitnessu w Polsce, powiedziałabym nawet ikoną zdrowego trybu życia. Jak się pani z tym czuje? Czy to jest komplement, a może jednak ciężar dla pani?
Mariola Bojarska-Ferenc: - Ani komplement, ani ciężar, to jest po prostu prawda (śmiech). Rzeczywiście jako pierwsza w Polsce, postanowiłam kreować fitness i propagować zdrowe podejście do życia. Byłam studentką trzeciego roku AWF-u, gdy założyłam pierwszy fitness klub w Polsce.
Zaczęłam tę przygodę, już jako lady fitness, wspomnę, że z moją koleżanką, płotkarką, Zosią Bielczyk, sprowadziłam z Ameryki płytę z ćwiczeniami fitness.
Okazało się to strzałem w dziesiątkę! Byłam gimnastyczką, aerobik, który wówczas prezentowała Jane Fonda, był dla mnie niczym rozgrzewka. Od dziecka trenowałam, więc dla mnie ćwiczenia są naturalną częścią życia.
Bardzo mi się to spodobało, zaczęłam więc propagować aerobik w TVP. Zapraszano mnie do różnego rodzaju programów telewizyjnych. Przypomnę tylko, że prowadziłam też studio sport, od tego w ogóle zaczynałam swoją karierę w telewizji. Podczas jednego z programów zrobiłam niespodziankę dla kobiet i pokazałam modny w Londynie, Callanetics. W sam raz prezent na Dzień Kobiet. Skradłam wtedy serca wszystkich Polek, rozdzwoniły się telefony do TVP, że chcą, abym to częściej pokazywała.
Zadzwoniła też pani Krystyna Kaszuba, która tworzyła zespół do powstającego wówczas magazynu, Twój Styl. Natychmiast zrobiłyśmy gazetkę z tym Callaneticsem, która sprzedała się chyba w 3 milionach egzemplarzy. Potem już na stałe pisałam w Twoim Stylu, nawet do Związku Radzieckiego, ten magazyn z ćwiczeniami Callanetics trafił. Oczywiście nasze gazety były tam sprzedawane spod lady (śmiech). Każdy był tego ciekaw, każdy chciał schudnąć.
Minęło od tego czasu chyba 38 lat, a ludzie nadal pytają mnie o ten Callanetics. Wspominają swoje z nim doświadczenie. Bardzo przyjemna była ta moja droga, inna niż wszystkich, którzy wówczas pracowali w mediach. Nie dość, że mówiłam o sporcie czy o zdrowiu, to pokazywałam ćwiczenia, co było ciekawe dla telewidza. Nagle pojawiła się wśród informacji dziewczyna, która ćwiczy.
Z perspektywy czasu, muszę powiedzieć, że była to najlepsza rzecz jaką zrobiłam, nie tylko dla kobiet, dla ludzi, ale i też dla siebie.
Można powiedzieć, że ruch jest pani potrzebny jak powietrze?
- Jestem bardzo sprawną kobietą, świetnie się czuję, nie wiem, ile mam lat. Sportowo i kondycyjnie, mam wrażenie, że jestem dwudziestolatką (śmiech). Dla mnie ruch jest kwintesencją życia. Jak powietrze, niezbędny tlen dla organizmu. Każdy dzień staram się zaczynać od ruchu. Czasami oczywiście są sytuacje, gdy mam jakieś ważne spotkania, wyjazdy i nie mogę tego zrobić, ale codziennie godzina, półtorej godziny ruchu to jest dla mnie stały obowiązek. Godzinę chodzenia na bieżni, plus gimnastyka całego ciała. Oprócz tego dwa razy w tygodniu ćwiczenia typu taniec, balet klasyczny.
Znam dobrze anatomię człowieka, z racji swojego zawodu, tak więc zdaję sobie sprawę, że organizm się starzeje i najważniejszą rzeczą są dla nas mięśnie. Ważne, aby utrzymać aparat ruchowy w formie, żeby mieć lepszy metabolizm i też szybciej myśleć, a także zapobiegać różnego rodzaju dolegliwościom.
Jestem osobą świadomą, w związku z tym niektóre rzeczy robię z automatu, nawet nie przepadając za nimi.
Jak pani w ogóle dba o swój dobrostan w kontekście całego życia? Wiadomo, że ruch i gimnastyka są trzonem, tym najważniejszym elementem, ale myślę, że na dobrostan składa się też wiele innych elementów, jakby pani zechciała o tym opowiedzieć.

- Przede wszystkim zajmuję się zawodowo tzw. work-life balancem. Prowadzę szkolenia i wykłady na ten temat. Work-life balance to jest równowaga wszystkiego, co dzieje się w naszym życiu, poza ruchem, ogromnie ważne jest odżywianie. Trzeba zdać sobie sprawę, jak ważne w dojrzałym wieku jest, aby trzymać dobrą formę. Już nie jest tak łatwo schudnąć, bo metabolizm jest wolniejszy, mamy też dodatkowe dolegliwości z racji wieku.
Ja na przykład mam niedoczynność tarczycy, więc metabolizm u mnie jest naprawdę bardzo słaby, trzeba mniej jeść, jedzenie musi być inaczej skomponowane. Stosuję post, staram się, aby był 16-godzinny, czasami 14-godzinny. Jak najmniej w tej chwili słodyczy, alkoholu też staram się spożywać w minimalnych ilościach. Piję też bardzo dużo wody.
Przede wszystkim staram się mieć kontakty z dużą ilością osób, taki social life mocno rozwinięty. Mam mnóstwo koleżanek, lubię być z nimi w relacji, lubimy rozmawiać, dzielić się swoimi sukcesami, a czasem problemami. Daje mi to niezbędny zastrzyk energii. Ponadto nie wyobrażam sobie życia bez pracy. Nie jestem kanapowym kotem, jestem kobietą czynu i dla mnie leżenie jest po prostu stratą czasu. W podstawówce mówili na mnie Napoleon, bo robię kilka rzeczy równocześnie (śmiech).
A kiedy ładuje się pani życiowa bateria?
- W nocy. Dla mnie noc to jest świętość. Jestem ogólnie nocnym Markiem, a raczej nocną Mariolą (śmiech), ale muszę spać minimum 8 h. Teraz staram się zasypiać o 23, bez telewizji, bez żadnych efektów dźwiękowych. Wyłączam się i po prostu idę spać. Ciało i mózg, muszą się zregenerować. Gdy jestem wyspana, to mam ładniejszą skórę, oczy się bardziej błyszczą itd.
Cóż jeszcze? Regularnie się badam i zachęcam do tego wszystkie kobiety. Badam się nawet 3-4 razy w roku, ale apeluję, żebyście się chociaż 2 razy w roku się zbadały, choćby na swoje urodziny i na święta. Ja robię to zwykle przed świętami Bożego Narodzenia, żeby usiąść spokojnie do stołu. Przed wakacjami, żeby mieć spokojny wypoczynek. Gdy nie zdążę przed świętami, to na swoje urodziny, bo mam je w styczniu.
Badania są dla mnie podstawą, bo też jako osoba świadoma, wiem, że choroba wcześniej wykryta równa się życie. Nie można lekceważyć żadnych objawów.
Tak sobie myślę, słuchając pani opowieści, że ten styl życia, który pani obrała, mocno jest oparty na samodyscyplinie. Czy w zdrowym trybie życia dyscyplina jest niezbędnym składnikiem?
- Zdecydowanie. Dyscypliny nauczył mnie sport. Jestem osobą bardzo punktualną, solidną, nie robię niczego byle jak. Poza tym jestem szczęśliwa, mam dobre życie, kochanego męża, cudowne dzieci, wnuki, wspaniałe przyjaciółki. Jest dla kogo żyć!
Życie jest piękne, przynajmniej dla mnie.
A jeżeli ktoś nie miał takiej samoświadomości i samodyscypliny w młodości, i obudził się, aby zadbać o siebie, gdy już jest dojrzały… Konkludując, czy pani zdaniem w każdym momencie można rozpocząć taki zdrowy styl życia?
- W każdym! Badania mówią zdecydowanie, że w każdym wieku jest dobry czas na ruch. Nawet dojrzali ludzie, mający 70 lat i więcej, gdy zaczynali regularne ćwiczenia i wzmacniali swój aparat mięśniowy, zdecydowanie lepiej zaczęli się czuć. Takim przykładem może być mój mąż. Wcześniej nie znosił ćwiczeń, a w wieku 72 lat, po covidzie, rozpoczął ze mną trening. Przez dwa lata - on jest jeszcze bardziej konsekwentny ode mnie - osiągnął poziom mistrzowski. Wstaje o 6 rano, bo jest rannym ptaszkiem i zaczyna godzinę na bieżni w swoim tempie. Potem półgodzinna gimnastyka, której go nauczyłam, proste ćwiczenia, przede wszystkim wzmacniające nogi, brzuch i ręce. Ostatnio powiedział, że jeszcze nigdy lepiej w życiu się nie czuł. Jego ciało zupełnie inaczej teraz wygląda. Jestem z niego naprawdę dumna!

Bardzo mi się spodobała wypowiedź, że nie wstydzi się pani propagować informacji na temat seksu, który jest naturalnym elementem życia. Skąd taka otwartość? Czy to też element pani autentyczności, a może doszła pani do takiego podejścia po latach?
- Nie, ja zawsze byłam osobą autentyczną. Koledzy, pamiętam Darek Szpakowski i Włodek Szaranowicz, z którymi pracowałam, nazywali mnie "Pani the best".
Zawsze mówiłam otwarcie i zawsze starałam się mówić dobrze o sobie i o innych. To, czego teraz uczą dzieci w szkołach, że trzeba mówić o sobie dobrze, że nie wolno podcinać skrzydeł - w kontekście rodziców - ja robiłam dawno temu. Tak wychowywała mnie m.in. moja trenerka. Ona ukształtowała w sposób pozytywny mój charakter, dzięki temu mam bardzo dużą siłę w sobie.
Podobnie jest z seksem, zresztą najlepiej widać to w filmie "Seks w wielkim mieście", który powstał chyba z 20 lat temu. Teraz te odcinki są bardzo nudne. Widocznie przykręcono kurek cenzury. Wtedy te wszystkie rozmowy, były dla nas inspirujące. Właściwie z tego filmu dziewczyny się uczyły, jak mówić o seksie, bo tam mówiono o wibratorach, o długości członka, o tym jak było, czy dobrze, czy niedobrze, czy w takiej pozycji, czy w innej. To były dziewczyny wykształcone, mające pieniądze, sukcesy, ale nie potrafiły sobie znaleźć odpowiedniego mężczyzny. Wtedy bardzo mi się to podobało.
Od dwóch lat prowadzę na swoich social mediach, akcję Sex to nie wstyd LOVA, w której uczę dojrzałe społeczeństwo postaw na temat życia seksualnego. Udowadniam, we współpracy z lekarzami, że życie seksualne po pięćdziesiątce, czy po menopauzie, wcale się nie kończy, wręcz przeciwnie. Rozmawiam z lekarzami różnych specjalności, nie tylko ginekologami, seksuologami czy psychologami, ale też kardiologami, dietetykami. Edukacja jest nam ciągle potrzebna. Staramy się moim słuchaczom pomóc, wyjaśnić, wspanialej jest żyć z większą świadomością. Im większa świadomość, tym fajniejsze życie seksualne. Podpowiadam, żeby nasze polskie kobiety czuły się fantastycznie w alkowie i aby były szczęśliwe w swoich związkach. I panowie też, bo to jest niezwykle ważne. Seks jest naturalną częścią naszego życia i starajmy się mówić o wszystkim w sposób naturalny.
Wspomniała pani o Jane Fondzie, która rzeczywiście poprzez aerobik zmieniła podejście do masowej gimnastyki. Wspomniała pani o trenerce, która pomogła pani zbudować mocną osobowość i charakter. Czy były jeszcze jakieś osoby, które mogłaby pani wymienić w tym kręgu mocnych inspiracji?
- Krystyna Kaszuba, która od razu zatrudniła mnie, jako jedną z pierwszych, do magazynu Twój Styl. Gdy zobaczyła mnie na ekranie z tym Callanetiksem, natychmiast sobie pomyślała, że warto mieć coś takiego w swoim magazynie. Dziesięć lat pracowałam dla tego czasopisma. Drugą taką osobą, była Nina Terentiew. Ona mi bardzo zaufała, bo przecież ten fitness był nowością, nie wiadomo było, czy zdobędzie popularność. Zapraszałam do swoich programów ludzi z całego świata. Mieliśmy w Polsce przegląd najlepszych trenerów na świecie. Do tej pory nikt nic takiego nie zrobił, więc jestem dumna, że byliśmy prekursorami.
Zresztą, mam taką dygresję-refleksję, kiedyś był taki czas, gdy pracowałam w redakcji sportowej, że dziennikarze się spotykali i dużo z sobą dyskutowali. To były wspaniałe, twórcze rozmowy. Wymienialiśmy się doświadczeniami, pomagaliśmy sobie wzajemnie. Jako młodsza koleżanka, mogłam zwrócić się o pomoc, skonsultowanie czy dobrze coś napisałam, czy nie ma błędów. Odzew był zawsze pozytywny.
Teraz mam wrażenie, że tego już nie ma…
Jak pani patrzy na siebie z tamtych lat, gdy sięga po dawne książki, które napisała, czy natrafiając na jakiś program, który pani prowadziła?
- Gdybym chciała podsumować swoje życie, to właściwie mogłabym powiedzieć, że jestem spełniona. Zrobiłam kilka tysięcy programów, napisałam dziesięć książek, wydałam sześć czy siedem kaset wideo, DVD… Moi rodzice, którzy już odeszli, byliby, chyba że mnie dumni.
Do wszystkiego doszłam sama. Mnie nigdy, nikt w życiu niczego nie załatwił. Raczej mi przeszkadzano, a nie pomagano.
Jestem dumna, że zostałam doceniona przez ludzi, którzy są moimi największymi autorytetami, czyli lekarzy. To jest dla mnie największa duma. Cieszę się bardzo, że miałam okazję tak dużo w Polsce zrobić, bo wbrew pozorom, kiedyś było trudniej niż teraz.
Mam wrażenie, że teraz wszystko jest bardziej powierzchowne, ludzie chcą zrobić szybkie pieniądze, to jest ich nadrzędny cel. Sztuczny zamęt, który Instagram stworzył, wystarczy pokazać tyłek, pierś, cokolwiek i już ma pani followersów. Tam, gdzie jest wiedza, jest mniej tych followersów. Dla mnie liczy się jednak przekaz i stoję przy swoim, nie będę z siebie robiła wariatki, żeby tylko przyciągnąć więcej ludzi. Tak zwani celebryci, to nie są fachowcy w danych dziedzinach.
Zresztą dzisiaj po tych wszystkich aferach dyplomowych, które wyszły na światło dzienne, mam wrażenie, że jeszcze bardziej powinniśmy zwracać uwagę na merytoryczność wielu osób. Zawsze z tym walczyłam i będę walczyć, z przekazem - ludzie pokazywaliście w mediach swoje piękne domy, szafy, torby, samochody, pokażcie w końcu uczelnie, które skończyliście!

Użyła pani określenia, że życie jest piękne, jest pani szczęśliwa, zadowolona, spełniona, a tak naprawdę za co pani to życie najbardziej kocha? Czy jest pani w stanie to ująć w kilku zdaniach?
- To, że w ogóle tu jestem, że moi rodzice dali mi szansę bycia na tej ziemi. Wiadomo, dojście do sukcesu, to jest trochę jak wejście na drabinę. Z tej drabiny czasami można upaść, ale ważne jest, że chce nam się wejść ponownie, mimo upadku i obolałych kości.
U mnie w życiu też bywało różnie. Miałam życie niczym tęcza, były kolory ciemne i bardzo jasne. Starałam się iść zawsze do przodu.
Ktoś dawno temu powiedział, że sukces mierzy się ilością porażek. Czym więcej masz porażek, jeśli wyciągniesz z nich wnioski, tym prawdopodobniej osiągniesz większy sukces. Nigdy to nie idzie jednak jak po maśle.
Czy pani czegoś żałuje, myśli pani czasem, że zrobiła coś, czego by nie powtórzyła albo zrobiła lepiej?
- Zawsze można coś zrobić lepiej. Wszystko, co zrobiłam w życiu, można było zrobić lepiej. Ogólnie rzecz biorąc, to żałuję, chyba że jestem bardzo łatwowierna. Za bardzo wierzę ludziom, obdarowuję ich empatią i zaufaniem, a niestety często spotykam się z niewdzięcznością.
Wspomniała pani o dbaniu o siebie już po okresie wychowywania synów, że dba pani o energię, zdrowie, by cieszyć się życiem. Dotyczy to też przebywania z wnukami jak najdłużej. Czyli kolejne ważne osoby wokół pani się pojawiły?
- Tak, moje wnuczki, cudowne dziewczynki, one mnie czasami naśladują.
Wnuczka mnie rozczuliła, gdy kiedyś powiedziała: Babcia to nawet w dresie wygląda elegancko.
Przede wszystkim kocham swoje wnuczęta. Wnuczka pięknie maluje, wnuk zaś, ma umysł ścisły. Jest dobry z matematyki. Najmłodsza ma dopiero trzy lata. Ale mam też "Misia przyszywanego", jest moim czwartym wnukiem. Którego bardzo kochamy i który też przepięknie maluje. Mam całą galerię w domu, bo dzieciaki mi tutaj swoje obrazy przyniosły na urodziny. Wspaniale z tymi dzieciakami spędza się czas. Oczywiście jest dużo ruchu. Biegania po schodach szczególnie z tą najmłodszą.
Życzę zatem jeszcze wielu radości.