Szczurki, pisklęta i jądra byka - jak naprawdę smakuje kuchnia chińska? Pojechałam spróbować

Uwielbiam chińską kuchnię i regularnie odwiedzam restauracje, zajadając się kurczakiem gong-bao albo kaczką po pekińsku. Lecę do Chin - będzie pysznie - pomyślałam. I… po dwóch dniach skończyłam z zatruciem pokarmowym. Opowiem wam, jak to naprawdę jest z tą chińską kuchnią.

fot. Karolina Wachowicz
fot. Karolina Wachowiczmateriały prasowe

Kuchnia chińska w Europie nie ma z kuchnią chińską nic wspólnego

Powiedzieć, że kuchnia chińska w Europie (oraz w USA) jest faktycznie chińska, to tak jakby pizzę z ananasem przedstawić jako flagową potrawę dla Włochów. Profanacja, prawda? Podobnie jest w przypadku Chińczyków, jednak wiedza na temat ichniejszych smaków i tradycyjnych potraw jest zdecydowanie mniejsza. A już na pewno zniekształcona. Pisklaki z rożna, świńskie ryje albo świerszcze - to tylko niektóre z rewelacji. Dla nas to absolutny szok kulinarny, dla Azjatów normalna sprawa. Jak to się stało, że przeciętny Chińczyk nigdy nie zgadłby, że potrawa serwowana mu w Europie, jako pochodząca z jego rodzinnych stron, w niczym jej nie przypomina? Wiąże się z tym pewna historia.

Wszystko zaczęło się od chińskiej imigracji do USA, jaka miała miejsce w XIX wieku. Imigranci z Chin przywieźli ze sobą tradycyjne przepisy i smaki, które stworzyły podstawę dla pierwszych chińskich restauracji i stoisk. Niestety, nie przypadły one do gustu rdzennym mieszkańcom. Cóż było zrobić?

Zdecydowano się na adaptację do lokalnych smaków. Restauracje chińskie w USA szybko zaczęły dostosowywać swoje menu do gustów lokalnej populacji. Dla przykładu: słodsze i mniej pikantne dania były odpowiedzią na preferencje amerykańskich klientów, którzy nie byli przyzwyczajeni do intensywnych przypraw używanych w tradycyjnych chińskich kuchniach. Sytuacja podobnie przedstawiała się w Europie. Restauracje chińskie oferują - często szeroką gamę dań, które są dostosowane do europejskich podniebień. To wszystko, z biegiem czasu, złożyło się na to, że kuchnia chińska w znanej nam formie jest zlepkiem różnych smaków oraz wypadkową prób i błędów, a nie oryginalną, jakiej można skosztować w azjatyckich domostwach i restauracjach.

fot. Karolina Wachowicz
fot. Karolina Wachowiczmateriały prasowe

Gołąb z rusztu i głowa koguta z wydatnym grzebieniem - typowy chiński talerz

Gołębie, z głową i łapkami, nabite na ruszt - tak przywitał mnie Shanghai po 11 godzinach w samolocie. W Europie zwykle nazywamy je ‘miejskimi szczurami’ i staramy się przepędzać z balkonów wszelkimi sposobami. Muszę przyznać, że chińskie rozwiązanie jest naprawdę praktyczne. O ile wiem, że w Europie też je się gołębie, o tyle nie jest to tak popularne jak w Azji. Do tego dochodzi oryginalna prezentacja dania. Jestem przyzwyczajona do tego, że mięso podawane jest w formie estetycznie "poprawnej". Tak, wiem, że ptaki mają głowy, a krowy są urocze, ale właśnie z tego powodu preferuję europejskie rozwiązania kulinarne.

Szybko przekonałam się, że całościowa prezentacja dania jest praktykowana nie tylko w przypadku gołębi. Zamawiając danie z kaczki czy kurczaka dostanę całego ptaka. A nawet jeśli nie, to w 9 na 10 przypadków na talerzu będzie głowa koguta z grzebieniem. Ozdoba? Przysmak? A może dwa w jednym? Nie wiedziałam, więc zapytałam mojego kolegę z Chin. "Jeśli zamawiasz kurczaka i podają ci go z głową, to wiesz, że to prawdziwe, dobrej jakości mięso. Taki mamy zwyczaj. Nie trzeba jej jeść, ale można pożuć sobie grzebień. Co kto lubi" - stwierdził. I z tą informacją na temat drobiu was tutaj zostawię.

fot. Karolina Wachowicz
fot. Karolina Wachowiczmateriały prasowe

Wonton - typowa chińska zupa niejedno ma oblicze, czyli jak skończyłam z zatruciem pokarmowym

Jak Chiny, to klasyk, a więc zupa wonton. Płynne dobro, zwane też zupą pajączków, jest daniem, którego głównym składnikiem są małe pierożki wonton w aromatycznym bulionie. Termin "wonton" pochodzi z języka kantońskiego i oznacza dosłownie "mały pierożek". Z kolei nazwa "zupa pajączków" (ang. "wonton soup") odnosi się do samej zupy, w której podaje się te małe pierożki - najczęściej wypełnione farszem z dodatkiem wieprzowiny. Wontony mogą przypominać kształtem małe pajączki lub "pakunki", co mogło przyczynić się do nadania zupie takiej nazwy. Dobrze znałam tę potrawę z europejskich - chińskich restauracji. Szczerze mówiąc na miejscu prezentowała się tak samo. Przynajmniej wizualnie.

Wybrałam się do pierwszej lepszej restauracji, która znajdowała się w pobliżu mojego hostelu i zamówiłam zupkę. Nie mam pojęcia, jakie przyprawy znajdowały się w środku, ale jej smak w niczym nie przypominał tego, z jakim byłam zaznajomiona. Mimo wszystko było pysznie i świeżo. Na ladzie znajdowały się świeże zioła i przyprawy, którymi można było dowolnie wzbogacać zupę. Świetne doświadczenie.

Następnego dnia też chciałam zjeść wonton, ale wybrałam już inne miejsce. Miało bardzo dobre opinie. Na wejściu przywitał mnie dziwny zapach jednej z przypraw. Później towarzyszył mi on przy okazji odwiedzania wielu innych restauracji. Do tej pory jednak nie wiem, co to takiego. Wiem natomiast, że mój układ pokarmowy jest z nim na bakier. Spróbowałam (a raczej zmusiłam się) do skosztowania zupy z tą przyprawą. Kolejne dni spędziłam w hostelu, a precyzując - w toalecie. Zatrucie pokarmowe.

fot. Karolina Wachowicz
fot. Karolina Wachowiczmateriały prasowe

Pisklęta, jądra byka i cała gama insektów - festiwal food trucków w Chinach

Pierwsze kulinarne doświadczenia, nie do końca pozytywne, nie zniechęciły mnie do zgłębiania chińskich smaków. Kilka lat temu byłam ze znajomymi w Bangkoku i jako jedyna zjadłam skorpiona. Wspominam o tym dlatego, że kiedy odwiedzam inny kraj, to zawsze staram się być otwarta i próbować lokalnych przysmaków. Niestety, przechadzając się pomiędzy - określmy je - pekińskimi food-truckami, nie byłam w stanie tego zrobić. Widok pisklaków w skorupkach albo tych nabitych na ruszt, to było coś nie do przeskoczenia. Do tego zapach, daleki od tego, który wzbudzałby mój apetyt. Co jeszcze można było zobaczyć na straganach? Owady (szarańcze, gąsienice jedwabnika a nawet mrówki), świńskie ryje (podobno pyszne), małe szczurki, jądra byka. Nie dałam rady skosztować. Chyba sami rozumiecie.

fot. Karolina Wachowicz
fot. Karolina Wachowiczmateriały prasowe

Kuchnia chińska - zero waste wchodzi tutaj na wyższy poziom. Nic się nie zmarnuje

Kiedy jeszcze byłam w Szanghaju, to poprosiłam jednego z lokalsów, by polecił mi restaurację, w której zjem kaczkę. Miało być smacznie i tradycyjnie. Faktycznie, wystrój był imponujący. Do tego muzyka na żywo. Okazało się, że imponujące było też menu. Razem z moją przyjaciółką (Polką, która dołączyła do mnie w trakcie podróży) zamówiłyśmy "full duck menu", czyli coś na wzór "kaczego" menu degustacyjnego. Jako pierwsze na stole pojawiły się: głowa i... kacze "stopy". Jeśli chodzi o głowę, to za przysmak uznaje się jej wnętrze. Serwowana jest już przekrojona na pół - całość wyjada się małym widelczykiem, przeznaczonym właśnie do tego. Jeśli chodzi o ‘stopy’ - tu pełna dowolność. Można żuć, połykać, wypluwać. Ale spróbować trzeba obowiązkowo! Następnie na stole pojawiły się: gulasz z dodatkiem kaczej krwi (forma galarety) oraz potrawka z błoną pławną nóżki kaczej. Nie zabrakło też kaczej piersi, podanej na półmisku z imbirem.

Całościowo menu oceniam jako... dziwne. Warto było spróbować, ale drugi raz bym nie zamówiła. Jedno jest jednak pewne - w chińskiej kuchni, jak ilustruje powyższy przykład, nic się nie zmarnuje. Pozostając przy temacie kaczki muszę jednak "pochwalić" tę pekińską, jaką jadłam... w Pekinie. Nie mam pojęcia, jaki rodzaj kaczek hodują Chińczycy albo czym je karmią, ale ich smak (ah, ta skórka!) jest fantastyczny. Delikatne, perfekcyjnie przyrządzone mięso i chrupkość, która w skali od 1 do 10 powinna dostać przynajmniej 100.

fot. Karolina Wachowicz
fot. Karolina Wachowiczmateriały prasowe

Podsumowując, kuchnia chińska to prawdziwy kosmos. Coś tam o niej wiemy, ale dla większości z nas jest odległa jak nieznana galaktyka, która skrywa wiele tajemnic. Pełno w niej nietypowych potraw, podanych w sposób, jakiego jeszcze nie widzieliśmy i dziwacznych przypraw, których nazwy są tak fantazyjne jak wizja zielonych ufoludków.

Paradox Museum w Londynie. Niesamowite złudzenia optyczne© 2024 Associated Press
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas