Dzień Widoczności Osób Transpłciowych. "Na końcu zawsze jest człowiek"
Fundacja Trans-Fuzja działa w Polsce już od prawie 15 lat, aby pomagać osobom transpłciowym żyjącym w naszym kraju. Z okazji Dnia Widoczności Osób Transpłciowych rozmawiamy z jej osobą prezesującą, Grzegorzem "Lifyen" Żakiem, o ich największych problemach, terfizmie, transfobii, detranzycji czy języku inkluzywnym.
Julia Grabania, Interia: Wiele słyszymy o braku podstawowych praw osób transpłciowych w Polsce. Co obecnie można wskazać jako ich największy problem?
Grzegorz "Lifyen" Żak: Pierwsze co przychodzi mi na myśl: wymaganie pozwania rodziców w rozprawie sądowej, by uzgodnić płeć w dokumentach. Niektórym osobom się wydaje, że wystarczy iść do urzędu, wypełnić papierek i gotowe. Bardzo chcemy i dążymy do tego, żeby to było takie proste! Jak prościej by było bez angażowania rodziców, bez przymusowego rozwodu z osobą partnerską, bez szeregu biegłych sądowych, bez rozpraw z pytaniami z życia osobistego, które często nie mają w ogóle związku z transpłciowością... I oczywiście bez absurdalnych kosztów sądowych. To również dobry moment, by wspomnieć o czasie oczekiwania w sądach - osobiście czekałem dwa lata, by dopełnić całkowicie sprawy sądowe.
Jednakże dla każdej osoby transpłciowej największy problem może być inny: brak ochrony prawnej ze względu na prześladowania i przemoc motywowane transfobią, brak refundacji leków i niektórych operacji...
Czy istnieją w polskim prawie jakieś przepisy chroniące osoby transpłciowe? Jeśli tak, to jakie są możliwe bariery i trudności w ich egzekwowaniu?
Mamy przepisy chroniące osoby transpłciowe przed dyskryminacją w pracy i są one egzekwowane. W polskim prawie nie istnieje odrębna kategoria prawnego zakazu czynów motywowanych transfobią - mamy 3 artykuły w Kodeksie karnym na temat przestępstw motywowanych uprzedzeniami, ale w katalogu przesłanek nie ma orientacji, tożsamości i ekspresji płciowej. Korzystamy wtedy z ogólnych przepisów, gdzie czyny mogą być karalne jako przestępstwa z użyciem przemocy lub zagrożenia przemocą, znieważenia, zniesławienia lub innego czynu zabronionego przez Kodeks karny. Niestety, ze względu na ogólność tych przepisów nie bierze się pod uwagę, w jaki sposób osoby transpłciowe są prześladowane i obrażane.
Z moich obserwacji wynika, że główną barierą w egzekwowaniu jest strach przed instytucją sądową, koszty pomocy prawnej i koszty sądowe, czas oczekiwania i stres z tym związany, składanie zeznań, opowiadanie o swojej tożsamości płciowej i niepewność, jak policja i prokuratura potraktują nas w czasie zeznań i czy sprawa w ogóle zostanie przyjęta. W Polsce mamy organizacje, które udzielają pomocy prawnej: nasza Fundacja Trans-Fuzja, Stowarzyszenie Lambda Warszawa, zespół prawny Federacji Znaki Równości i Kampania Przeciw Homofobii. Jeśli ktoś ma siłę i przestrzeń, by z pomocą prawną działać na polu sądowym, to na pewno znajdzie wsparcie w swojej sprawie.
Jak można odpowiadać na pytania o możliwe "zagrożenia" z powodu praw osób transpłciowych?
Osoby transpłciowe są takimi samymi osobami jak każde inne. Czy boimy się emerytek? Czy boimy się kurierów? Nie. Napędzanie strachu, podgrzewanie emocji, najczęściej nieprawdziwych historii zazwyczaj po prostu mediom i politykom się opłaca. Osoby transpłciowe nie są pierwszą grupą traktowaną w ten sposób, pokazywaną jako zagrożenie. Tak samo było, chociażby, z sufrażystkami walczącymi o prawa kobiet, osobami uchodźczymi... Pamiętajmy, że na końcu tego wszystkiego zawsze jest człowiek.
Nawiązując do poprzedniego pytania, jak radzić sobie z terfizmem, zjawiskiem, które wciąż przybiera w Polsce i nie tylko na sile?
Przede wszystkim to, co już teraz robi wiele osób: nagłaśniać, rozmawiać i edukować. Dodatkowo obserwuję, że TERFy, czyli transfobki usiłujące nazywać się feministkami i ignorujące obecną wiedzę medyczną, są wykluczane z przestrzeni feministycznych. Wynika to właśnie z tego, że przekazujemy sobie informacje o osobach i tym zjawisku, a środowiska feministyczne na bieżąco reagują. Muszę przyznać, że jeszcze parę lat temu nie widziałem w naszym polskim społeczeństwie takiego nasilenia tego zjawiska. Zwłaszcza, że kiedyś miałem internetową znajomą, którą dużo edukowałem w sprawach transpłciowych, a od jakiegoś czasu jest mocno wojującą terfką. Naprawdę ciężko mi zrozumieć, jak można wyznawać takie wykluczające poglądy, znając osoby transpłciowe i mając świadomość wiedzy naukowej w tym temacie. Może jakaś zinternalizowana transfobia i walka z samym sobą? Taka walka z nieistniejącym wrogiem wymaga energii i nie umiem myśleć o tym inaczej niż jakieś wyparcie.
Co sądzicie na temat dawania przestrzeni do wypowiedzi osobom przedstawiającym transfobiczne poglądy, nawet przez media queerowe?
Uważam, że każde danie przestrzeni na takie rzeczy jest umotywowane nienawiścią do innych ludzi. Ciężko nazwać to inaczej, gdy mamy dostęp do wiedzy specjalistycznej w dziedzinie transpłciowości, a jakieś osoby, ignorując tę wiedzę, dają przestrzeń na bzdury, kłamstwa i nienawistne treści. Bo transfobia czy enbyfobia nie są opinią czy wolnością słowa, są po prostu nienawiścią i wykluczeniem.
W tęczowym środowisku nie jest niczym nowym, że sprawy transpłciowe nie są zrozumiane, a osoby nie zadają sobie trudu na podstawową edukację w tym temacie lub spychają osoby transpłciowe na odległe plany lub je ignorują. Czasem obserwuję, że w queerowych mediach zaczyna pracować jakaś transpłciowa osoba, co daje nadzieję na rzetelne materiały, ale szybko ten entuzjazm opada, gdy z tych mediów takie osoby znikają. Widzimy to jako społeczność transpłciowa i czujemy, że gdy osoby nietranspłciowe chcą zabierać głos za nas to wychodzą z tego szkodliwe rzeczy. Czasem mam też wrażenie, że w wielu przypadkach wystarczyłoby popatrzeć na jakiś materiał z szerszej perspektywy, by sobie uświadomić "ta treść nikomu nie pomoże, a może bardziej skrzywdzić".
Jak podchodzicie do kwestii cancel culture, np. jeśli chodzi o poglądy J.K. Rowling i bojkotu przez część społeczności wydanej niedawno gry z uniwersum stworzonego przez nią? Czy to dobra, pożądana droga, czy jednak należałoby oddzielić te dwie kwestie - poglądy twórcy/twórczyni oraz stworzone przez tę osobę uznane dzieła i ich dalsze "produkty", które dla wielu fanów były kultowe w czasie dzieciństwa?
Obserwuję, że świat wykreowany przez tę osobę jest przez wiele osób transpłciowych bardzo lubiany i często utożsamiano się z głównym bohaterem, którego również dotykały wykluczenia społeczne. Sam fandom, czyli społeczność fanowska, była i jest bardzo wspierająca dla osób transpłciowych i niebinarnych, krytykując przy tym autorkę i jej działania. Również dotyczy to osób, które występowały w filmach na podstawie twórczości J.K. Rowling, odcinając się, w znakomitej większości, od poglądów autorki. Warto tu wspomnieć, że działania TERFek takich jak Rowling doprowadzają do większych prześladowań, pogorszenia dobrostanu psychicznego osób transpłciowych oraz utrudnienia tranzycji - wszystkie te rzeczy mogą doprowadzić do tragedii.
Osoby robiące bojkot robiły go na własną rękę i na swoich zasadach, biorąc przy tym pod uwagę swoje emocje i siły. Obserwowałem sporo kłótni o to "jak powinno i nie powinno się robić bojkotu". Zdecydowanie nie jestem zwolennikiem jakichkolwiek czynów, które dotyczyły prześladowań osób grających. Uważam, że dobrze, że podjęto temat transfobii autorki i jej działań przy okazji premiery gry - dzięki temu mieliśmy okazję do edukacji innych.
Co do oddzielenia autorki od stworzonego świata zostawiam to raczej do moralnych i osobistych działań każdego człowieka. Czy ktoś to rozdziela lub nie, jest osobistą decyzją dyktowaną indywidualną moralnością.
Czy osoby transfobiczne można jakoś "nawrócić"? Lub inaczej - czy da się zapobiec temu, aby dana osoba stała się transfobiczna?
Uważam, że można! Ja jestem osobą, która po 5 latach bycia transfobem się "nawróciła". Chociaż nie nazwałem tego nigdy "nawróceniem" - zawsze mówiłem o tym jako "doedukowanie". Moim zdaniem transfobia przede wszystkim bierze się z braku wiedzy - boimy się tego, czego nie znamy.
Jestem osobą, która podejmowała się takich rzeczy jak edukowanie. Zaczynając od bardzo neutralnie nastawionych osób, które rozumiały podstawową wiedzę w tym temacie, a kończąc na wysyłaniu książek i tekstów specjalistycznych w środowisku incelowskim. Zresztą, za tę edukację środowiska incelowskiego zebrałem największe baty od środowiska transpłciowego, chociaż uważam do dzisiaj, że była to najbardziej satysfakcjonująca edukacja. Niestety, sama obecność na transfobicznej grupie facebookowej przez pewne osoby jest traktowana jako coś, za co można kogoś obrażać, zniesławiać i cancelować. Bardzo ironiczna sytuacja: te pewne osoby, które mnie obrażały za edukację inceli, były przeze mnie bronione w tej grupie i edukowałem, jak ważne jest używanie prawidłowych odmian czasowników odnośnie właśnie tych osób. Wszedłem tam z intencją obrony tych obrażających mnie transpłciowych osób, myślałem, że poprawimy relacje, gdy stanę w ich obronie, edukując tak trudne środowisko, ale w sposób do dziś dla mnie niezrozumiały wyszło na odwrót. Od tamtej pory nie mam już czasu i przestrzeni na edukację tak ciężkich środowisk.
Zapobieganie "stania się transfobem" to kwestia związana już ze stereotypami i o tym, w jaki sposób mówi się o osobach transpłciowych w mediach - dlatego reagujemy na wszelkie transfobiczne artykuły i nie współpracujemy z mediami, które takimi zachowaniami się wykazują. Myślę, że to kwestia "otwartej głowy" - czy mamy w sobie gotowość do zmiany poglądów, chęci zrozumienia, czasami również przyznania się do błędu, czy nie.
Zauważam, że ostatnio w mediach coraz częściej pojawia się temat detranzycji i rzekomego dużego odsetka osób decydujących się na nią. Jak przedstawiają się zatem rzetelne badania w tym zakresie?
Miałem do czynienia z osobami detranzycjonującymi, zanim sam zrozumiałem, że jestem osobą transpłciową. Badania pokazują, że osoby detranzycjonujące to mały procent osób transpłciowych, nie jest to kwestia "pomyłki", a ich powody to głównie transfobia ze strony społeczeństwa, sytuacja rodzinna i finansowa. Jednak trzeba tu zaznaczyć: mówimy o osobach, które przyszły do osób specjalistycznych i które powiedziały "robię detranzycję" i zostało to odnotowane. Omija się tu zjawisko, gdy osoby odkrywają siebie i podczas tego eksperymentowania ze swoim imieniem i zaimkami uświadamiają sobie, że nie są osobami transpłciowymi - takie osoby ciężko zliczyć, ponieważ niektóre nigdy nie były w gabinecie specjalistycznym, ewentualnie odbyły jedną wizytę i na następną już się nie zapisały. Wspieram osoby detranzycjonujące na różnych etapach. Demonizowanie detranzycji i wykluczanie osób detranzycjonujących powoduje, że te osoby boją się mówić o swoich odczuciach. Boją się przyznawać do swojej transpłciowej przeszłości. Niektóre osoby wręcz boją się detranzycjonować.
Nasze życie jest ciągłym odkrywaniem siebie. Najważniejsze to wspierać i dać przestrzeń drugiej osobie na to odkrywanie. Dzięki właśnie takim odkrywaniu swoich emocji i odczuć, czy dane imię lub odmiana czasowników do nas pasuje, uświadamiamy sobie, czy jesteśmy osobami transpłciowymi czy nie.
Dlaczego tak ważny jest język wobec osób transpłciowych i ciągłe edukowanie na temat tego, że nie powinno się używać terminów "transseksualizm" czy "zmiana płci", podczas gdy niektóre media stale to robią, traktując temat transpłciowości jako sensację?
Słowa kreują rzeczywistość - jakich słów użyjemy, w ten sposób nadamy rzeczywistości jakąś formę. Określenie "zmiana płci" kojarzy się z "natychmiastową i tymczasową zmianą", niczym zmiana koloru włosów. W Fundacji mamy taką naklejkę: "płci się nie zmienia, zmienia się skarpetki". Transseksualizm jest medycznym określeniem kojarzonym z chorobą - jego używanie nadaje narrację, że transpłciowość jest chorobą, a zgodnie z obecną wiedzą medyczną wiemy, że tak nie jest. To określenie zostało usunięte z klasyfikacji medycznych i podręczników diagnostycznych. Walczymy z takimi określeniami, ponieważ chcemy, by społeczeństwo lepiej zrozumiało długi proces tranzycji, oraz że osoby transpłciowe nie są chore. Ostatnio walczymy również z podejściem, że każda osoba musi być nieszczęśliwa - więcej mówimy o naszych zainteresowaniach, celebrujemy swoją różnorodność i pokazujemy społeczeństwu, że nie ma czego leczyć, bo jest to nasza cecha. Ja sam lubię mówić, że jestem człowiekiem z hobby i zainteresowaniami, a moja transpłciowość jest jedynie jedną z wielu moich cech. Mam nadzieję, że dożyjemy momentu, kiedy transpłciowość i niebinarność będzie na tyle zrozumiała, że nie będzie już takich sensacji jak "mężczyzna w ciąży". W USA na nikim to nie robi wrażenia, a u nas jest to nie wiadomo jaka sensacja.
Kilka lat temu wprowadzenie nakładki (pozwalającej używać prawdziwych imion, a nie deadname’ów) w systemach uczelnianych Uniwersytetu Jagiellońskiego było czymś przełomowym. Obecnie słyszymy o protestach studentów na uczelniach, gdzie z tym rozwiązaniem są problemy. Czy można stwierdzić, że osoby studiujące niejako "dojrzały" do walki o swoje prawa, że zobaczyły, że jak da się na innej uczelni, to da się też na naszej? I w związku z tym - czy wprowadzenie nakładki nie jest tak naprawdę "łaską" ze strony władz uczelni, ale czymś podstawowym w kontekście szanowania praw człowieka, a więc w tym także praw osób transpłciowych?
Zobacz również:
Wprowadzenie takich nakładek powinno być normą na każdej uczelni, właśnie podstawowym prawem osoby transpłciowej. Brak takiej nakładki to ciągłe bycie ujawnionym (wyoutowanym) wbrew swojej woli. Osoba w takiej sytuacji może być również narażona na prześladowania i przemoc. Osoba nie ma pewności, czy będzie na uczelni bezpieczna, będzie mogła się skupić na nauce i zdobywaniu wiedzy, a nie ciągłym lęku przed deadname'ingiem (używaniem danych z dowodu, nie tymi, którymi posługuje się osoba i prosi, aby ich wobec niej używać), misgenderingiem (zwracaniem się np. do transpłciowej kobiety per "pan") czy byciem "sensacją uczelni". Znam osoby, które nie poszły na studia ze względu na brak takiej nakładki. Znam osoby, które zrezygnowały ze studiów, gdy transfobiczne uczelnie postanowiły zaprzestać jej używania.
Bardzo dobrze, że osoby mają siłę i przestrzeń protestować i zwracać uwagę na swoje potrzeby. To okrutne, że musimy żyć w państwie, w którym musimy walczyć o takie podstawy. Taka nakładka w żaden sposób nie szkodzi i nie jest nielegalna prawnie, a pomaga osobom transpłciowym skupić się na tym, co w studiach jest najważniejsze - nauce i bezpiecznej integracji studenckiej bez wykluczeń.
Jakie działania podejmujecie jako Fundacja, aby pomagać osobom transpłciowym żyjącym w Polsce?
Fundacja Trans-Fuzja nieustannie od kilku lat prowadzi konsultacje psychologiczne i prawne. Prowadzimy grupy wsparcia, fizyczne i online, sam jestem jedną z osób, która w Krakowie dba o regularność takich spotkań. Prowadzimy działaność rzeczniczą, robimy badania i wydajemy raporty i publikacje edukacyjne. Szkolimy instytucje i firmy w zakresie wiedzy o osobach transpłciowych, niebinarnych i różnorodnych płciowo. Wspieramy rodziców dzieci transpłciowych. Promujemy kulturę transpłciową. Bardzo nas cieszy, że w ostatnich latach pojawia się coraz więcej sztuk teatralnych, książek czy programów o transpłciowości. Jest dużo jeszcze do zrobienia, a ostatnie zdarzenia (samobójstwa młodzieży transpłciowych) pokazują, że pomoc i wsparcie są potrzebne.
Jak taki dzień jak dzisiejszy (Dzień Widoczności Osób Transpłciowych) może pomóc docierać do osób sojuszniczych i nie tylko?
Dzięki temu, że osoby transpłciowe są widzialne, możemy pokazać innym, że nie jesteśmy procentem społeczeństwa. Osoba transpłciowa przestaje być "mitycznym stworzeniem z baśni i telewizji", gdy jest w Twojej rodzinie, pracy, grupie na uczelni lub w szkole, wśród paczki znajomych, kimś z tym samym zainteresowaniem. Mówieniem o swojej transpłciowości docieramy do sojuszników, pokazując im, że istniejemy, jest nas więcej, niż się wydawało i że potrzebujemy wsparcia osób sojuszniczych, by żyło się nam lepiej w Polsce.
Zobacz również: Niebinarność - nowe spojrzenie na kwestię płci
Wywiadu udzielił Grzegorz “Lifyen" Żak, osoba prezesująca Fundacji Trans-Fuzja, ze wsparciem merytorycznym Julii Kata.