Krystyna Kozłowska: siadam na motor i po prostu nic wokół nie istnieje
Agnieszka Grün-Kierzkowska
Kiedy przejeżdżam przez las, zapach drzew, świeże powietrze - to wszystko mnie wypełnia. Czuję niesamowitą swobodę i radość. To dla mnie najlepszy sposób na odstresowanie się po całym dniu - wyznaje Krystyna Kozłowska, miłośniczka motocykli i przewodnicząca Koła Gospodyń Wiejskich w Skorkowie.

Agnieszka Grün-Kierzkowska, Interia.pl: Podobno motocykle to pani wielka miłość, czy to miłość od pierwszego wejrzenia, czy przyszła z czasem?
Krystyna Kozłowska: Chyba z tym się urodziłam, bo te dwa kółka zaczęły się od roweru. Rower, pamiętam to były tzw. "Ukrainy", każdy u nas we wsi miał taki, z taką specyficzną ramą, pod którą się jeździło, z boku. Po latach dziwię się, jak można było w ten sposób jeździć?! Później brat kupił "Komarka", ten pojazd mnie bardzo zaintrygował. Komarek był na pedały, miałam 7 lat, gdy już jeździłam na nim. A jeszcze później pojawił się motor, brat kupił ws-kę 125.
Wyzwanie dla mnie było spore, byłam za niska, nie mogłam dosięgnąć ziemi, żeby usiąść na ten motor i ruszyć. Musiałam to robić sposobem.
Bieg sobie włączyłam, sprzęgło delikatnie, motor już zaczął trochę ruszać i szybko w biegu siadałam. Również w biegu musiałam zeskoczyć, wszystko ze względu na niski wzrost. Zapał był u mnie ogromny do motorów już od dzieciństwa.
Ale skąd takie nietypowe zainteresowania u dziewczynki?
Sama nie wiem.
I co było dalej?
Brat jak zauważył, że coraz częściej podkradam mu motor, zaczął chować przede mną kluczyki. Żałował paliwa, które mu zużywałam (śmiech). Gdy pojechałam do lasu, mając 13 lat, jeździłam niczym zawodowiec. Pomógł mój tatuś, i szacunek dla niego, widział, że chcę jeździć, a nie mam kluczyków. Tatuś nauczył mnie odpalać... gwoździem. Woziłam tatę do jego siostry, wszyscy się śmiali, że motor jeździ bez kierowcy, bo ja byłam mała, widać mnie nie było, a tato siedział z tyłu. Taka była historia "ws-ki".
Brat ją sprzedał, poznałam chłopaka, przyszłego męża, miał mz-kę 150, ale nie miał prawa jazdy, więc ja go woziłam. Jak mówi moja córka, że na randki nie tata woził mamę, tylko mama woziła tatę.
Pani bardzo wcześnie zrobiła prawo jazdy?
Tak, zdawałam jak tylko to było możliwe. Zrobiłam od razu na motor, ciągnik i samochód. Wszystkie trzy kategorie w jednym dniu. Egzaminator był w szoku, mówił, patrzcie i uczcie się od dziewczyny. Kilku chłopaków oblało wtedy ten egzamin. Później tę mz-kę mąż sprzedał. Długo, jakieś dwadzieścia lat nie mieliśmy motoru. I jak już tak trochę materialnie się podbudowaliśmy, to mąż powiedział, że kupi motocykl.
Zapragnął mieć Yamahę, podobał mi się ten motor, ale dom był nie wykończony, były inne wydatki. Małżonek jednak nalegał.
Któregoś dnia, przyjeżdżam po pracy i widzę, że stoi przed domem motor. Nie powiem targały mną różne uczucia. Z jednej strony byłam zła, że pieniądze poszły na ten pojazd, z drugiej strony, nie ukrywam, cieszyłam się.

Dla kogo mąż kupił tak naprawdę, ten motocykl?
Tak naprawdę chyba dla mnie (śmiech).
Ale ja jeszcze wrócę do tych dawniejszych czasów, kiedy pani jako mała dziewczynka jeździła, a nawet nogi nie dosięgały czasami do tych różnych sprzętów. Co rodzice na to, czy nic nie mieli nic przeciwko temu?
Tata akceptował, nie zauważyłam, żeby rodzice mieli jakieś zastrzeżenia. Gdyby zauważali, że coś jest nie tak, to naprawdę by mi zabraniali. Nigdy jednak nie było takiej sytuacji, żeby mi czegoś odradzali.
Może pani opowie, co takiego jest niesamowitego w tym uczuciu, w tej wolności, kiedy pani już jest na motorze, jedzie i osiąga pewną prędkość. Co się wtedy z panią dzieje, z pani ciałem, z pani duszą?
Co się wtedy dzieje? To jest właśnie taka prawdziwa wolność! Siadam na motor i po prostu nic wokół nie istnieje. Jest tylko droga...
Lubię jeździć drogami i autostradami, bo prędkości się nie boję, ze ścigaczami też sobie dobrze radzę. Cały ten czas, gdy jestem sama na motorze, otoczona przyrodą - to dla mnie coś wyjątkowego. Przy okazji odkrywam zakątki naszego województwa, których wcześniej nie znałam. Zazwyczaj podróżujemy głównymi drogami i autostradami. Motor pozwala mi dotrzeć wszędzie - widzę rzeczy, które umykają innym, gdy pędzą przed siebie.
Jazda latem, gdy jest ciepło, w krótkim rękawie - to moje największe bogactwo. Nie lubię ubierać się zbyt grubo, wolę czuć na skórze delikatny powiew ciepłego wiatru.
Kiedy przejeżdżam przez las, zapach drzew, świeże powietrze - to wszystko mnie wypełnia. Czuję niesamowitą swobodę i radość. To dla mnie najlepszy sposób na odstresowanie się po całym dniu. Ale tym bardziej po takim złym dniu, to po prostu wszystko mija, wszystko ucieka ze mnie, gdy jadę na motorze przed siebie. Wtedy czuję się jak w raju. To jest piękne...
Mówi pani o tych pachnących lasach, o tych krainach, czyli o jakim obszarze? Gdzie pani mieszka i jaka to jest okolica?
O, właśnie, zapomniałam dodać, że mieszkam w powiecie włoszczowskim. No tutaj mamy trochę lasów. I gór trochę jest, bo teren nie jest płaski, nie jest równy. Może dlatego lubię te miejsca, bo przypominają mi dzieciństwo. Wtedy nie mogłam jeździć po drodze, bo nie miałam prawa jazdy. Tylko właśnie lasami. Jechałam w las i po tym lesie to godzinami jeździłam. I to mi właśnie zostało, dalej mnie to cieszy.
Tak jak wspomniałam, radość to mam właśnie jeżdżąc tymi drogami mniejszymi, powiatowymi, gminnymi.
Nawiązujecie państwo jakieś relacje z innymi motocyklistami? Jesteście częścią jakiejś subkultury motocyklowej?
Nie, raczej nie. Dużo osób mnie zaprasza do tych klubów motorowych. Ale powiem tak, że będąc w takim klubie, to trzeba mieć dużo wolnego czasu. Oni organizują różne zloty, wyjazdy, spotkania. Nie mam zbyt na to czasu, gdy nie pracuję, już bardziej z rodziną wolę spędzić ten czas albo z mężem sobie gdzieś pojedziemy. To nie jest dla mnie.
Ale jak pani jeździ i mijacie się z innymi motocyklistami, to rozumiem, że takie gesty przyjaźni są wykonywane?
Tak, oczywiście! Motocykliści to wspaniali ludzie - pełni pasji, z wielkim sercem. Są niezwykle przyjaźni. Często się nie znamy, a jednak czujemy, jakbyśmy byli częścią jednej wielkiej rodziny.
Gdyby pani miała taką możliwość, bo miałaby pani czas, to dokąd by pani chciała na świecie pojechać motorem i dlaczego?
Do Włoch. To jest moje marzenie od dziecka, od czasu, kiedy nasz Jan Paweł II został papieżem. Jeździłam na jego pielgrzymki i marzyło mi się pojechać do Watykanu. Zawsze wydawało mi się to takie nierealne, gdzie ja tam pojadę do Włoch. I później, jak mąż właśnie znalazł tę informację, że coś takiego jest organizowane, jak pielgrzymka motorowa, to mi się bardzo spodobało.
Pewnie to się kiedyś wydarzy, moja pielgrzymka motorowa do Włoch.
Porozmawiajmy dalej o marzeniach, gdyby pani miała nieograniczone możliwości, nieograniczony budżet, to jaki motor-marzenie by pani kupiła? Proszę podać model, nazwę, nawet kolor, ale też koniecznie powiedzieć, dlaczego?
Podobał mi się zawsze kolor wiśnia, czy samochodu, czy motoru. Gdybym miała kupować motor i byłyby kolory do wybrania, wybrałabym wiśnię. Biały też jest ładny, ale wiśnia to już mi siedziała w głowie od dziecka. To był wymarzony kolor mojego samochodu albo motocyklu. Ale teraz, jeśliby chodziło o markę, to podobają mi się BMW turystyk.
Takie wygodne do jazdy. Gdybym miała na tyle pieniędzy, to bym to na pewno kupiła. Wygodny, z takimi podróżnymi torbami po bokach.
No dobrze, to w takim razie niech pani powie, jak się mają takie męskie zainteresowania, do kobiecej natury? No bo gdzieś tam w każdej kobiecie, taka natura gospodyni się przecież odzywa?
Byłam najmłodszą z trzech sióstr, one za mnie robiły większość rzeczy domowych. Ja głównie zajmowałam się pieczeniem ciast, słynęłam z najlepszych pączków. Wszystkim dzieciom w mojej rodzinie piekłam torty. Przeważnie na urodziny. Lubię też gotować, moje pierogi wszystkim smakują. Jestem przewodniczącą koła gospodyń. W 2015 byłyśmy w województwie świętokrzyskim najlepszym kołem, wygrałyśmy plebiscyt. Zrobiłam też kurs na kwalifikowanego pracownika ochrony z uprawnieniami do posiadania broni.
Teraz mam świetną pracę - codziennie mam kontakt z ludźmi, witam ich i żegnam. "Dzień dobry", "Do widzenia", "Miłego dnia" - te proste słowa potrafią sprawić, że dzień staje się przyjemniejszy, zarówno dla mnie, jak i dla innych. Lubię tę pracę, bo daje mi możliwość rozmowy, uśmiechu, krótkiej wymiany uprzejmości. Cenię sobie zajęcia, które łączą różne role, zarówno te typowo damskie, jak i męskie. Takie prace i zainteresowania zawsze były mi bliskie.
Czego by pani życzyła innym ludziom, może swoim rówieśnikom, żeby tak rozbudzić w nich trochę tej energii życiowej i takiego pozytywnego podejścia?
Przede wszystkim, żeby na ten świat patrzyli bardzo pozytywnie, z radością. Bo dużo ludzi faktycznie się załamuje. Wpadają w jakieś tam depresje. Po co? Świat jest tak piękny. Nie idzie mi dobrze tu, poszukam miejsca gdzie indziej. Albo mówią, że są już starzy, że im się nie chce. Dlaczego? Życzyłabym innym, zwłaszcza moim rówieśnikom, żeby nigdy nie przestawali marzyć. Niezależnie od wieku warto mieć marzenia i dążyć do tego by je spełnić.

Czego można pani życzyć, pani Krystyno?
Jak będę mieć zdrowie, to kurczę, ja jeszcze dużo... Zdrowie jest najważniejsze w tym wszystkim. Jak nas coś tam dopada, to normalne, że trochę się człowiek zaczyna dołować, ja jeszcze nie miałam takiego stanu na szczęście. Ta pasja chyba ma taki wpływ na moje zdrowie, siłę i pozytywne myślenie. Właśnie w tym tkwi przepis na zdrowie - to wszystko siedzi w głowie.
Pewnie pani problemów z upływem czasu nie ma i nie ukrywa swojego wieku, tak naturalnie pani do tego podchodzi, że się starzeje?
Oczywiście, że naturalnie.
Jak pani myśli czy zainteresowania będą zmieniały się z biegiem lat, czy planuje pani zawsze już do końca życia jeździć na motorze?
Do końca życia chcę jeździć na motorze! Myślę, że mi tej siły wystarczy jeszcze na długo.
I tego pani z całego serca życzę.