Wybory parlamentarne 2023: Zamiast święta demokracji - jarmarczne walki kogutów
"Ciociu to moje ostatnie wybory, w których nie mogę głosować. Chcę zobaczyć, jak to jest” - powiedziała moja piętnastoletnia siostrzenica i przejechała 100 km, żeby pójść ze mną do lokalu wyborczego. To, czego doświadczyła, było dalekie od tego, co chciałam jej pokazać.
Spis treści:
Nie mogę stawać na drodze politycznej świadomości młodych
Julia ze względu na swoje sportowe aspiracje mieszka 500 kilometrów od domu, toteż nie mogła pójść zagłosować z rodzicami. Dziewczyna jest mocno zainteresowana wyborami, więc stwierdziłam, że nie mogę stawać na drodze politycznej świadomości młodego pokolenia. Szczególnie że w kolejnych wyborach ona też będzie decydowała o Polsce - im młodzież więcej wie o polityce, tym lepiej dla nas wszystkich.
Zobacz również: Kobiety mają głos. Marketing polityczny kiedyś i dziś. Prof. Agnieszka Kasińska-Metryka: "Nie pamiętam aż tak zaciekłej kampanii"
Furia, która uchodzi do otoczenia
Idziemy z Julią do lokalu wyborczego. Jeszcze nie przekroczyłyśmy jego progów, a już da się odczuć, że atmosfera jest inna niż w poprzednich latach. Przede wszystkim przez drzwi szkoły, w której mieści się lokal wyborczy, wylewają i wlewają się potoki Polaków. Pierwszy raz w moim dorosłym życiu widziałam takie tłumy przy urnach.
Głosowanie w wyborach to obywatelski obowiązek - hasło powtarzane na szkolnych lekcjach, przez polityków, w mediach. Zawsze uważałam je za bardzo niefortunne. Prawo, o które w XIX i na początku XX wieku musiało walczyć wielu ludzi, nie raz narażając życie, dziś traktujemy jak uciążliwą powinność. Wystarczyło sto lat (a dokładnie 105 lat), aby ze wspaniałego, radosnego wydarzenia, postrzeganego jako prawo i przywilej, wybory stały się przykrym obowiązkiem. Jak to z obowiązkami bywa, nie wszyscy wykonują je sumiennie, a jeśli w dodatku widmo kary jest odległe i niezrozumiałe, to lekceważenie jest tym łatwiejsze - co przy okazji kolejnych wyborów pokazywała frekwencja.
Trzeba było agresywnej kampanii, potężnej polaryzacji społeczeństwa i politycznych podziałów w rodzinach, aby zmobilizować ludzi by poszli na wybory. W tym roku, zamiast z wielkim trudem spełzać w niedzielę z kanap i foteli, bo muszą spełnić obowiązek - dziarsko i z dużą dozą wściekłości w sobie poszli oddać głos. Niestety jak się okazało w lokalu wyborczym, długo tłumiona furia znalazła nieszczelność w naczyniu, przez które zaczęła uchodzić do otoczenia. A jej ofiarą mógł stać się każdy, kto trafił na nabuzowanego wyborcę tej czy innej partii.
Zamiast świątyni demokracji...
Podczas tegorocznego głosowania, moja dotychczasowa wizja wyborczego lokalu legła w gruzach, czego niestety świadkiem była młoda dziewczyna. Do tej pory widywałam w lokalach wyborczych atmosferę powagi - oto przychodzimy oddać głos, decydujemy, kto będzie kreował politykę państwa, w którym żyjemy. Lokal wyborczy był rodzajem świątyni demokracji, w której należy zachować spokój i powagę. Tym razem jednak negatywne emocje, których niejednokrotnie doświadczaliśmy podczas kampanii wyborczej i w naszym politycznym życiu, przeniosły się także w miejsca oddawania głosów.
Zobacz również: Kobiety mają głos: Płeć, biografia, obietnice, wskazówki męża. Co decyduje o tym, jak głosują Polki?
“Sprawdź sobie w internecie"
Przy wejściu do lokalu panowało niemałe zamieszanie - wiele osób nie wiedziało, w której kolejce trzeba stanąć. “Proszę się nie pchać, jest kolejka" - słyszę ostry, oburzony głos zza pleców. Młody mężczyzna tłumaczy, że chciał przeczytać listę na drzwiach, żeby wiedzieć, w której kolejce stanąć. “To była ogólnodostępna informacja, każdy mógł sprawdzić ją w internecie" - odpowiada z agresywną wyższością kobieta w średnim wieku i ani myśli przesunąć się nawet o centymetr, by ułatwić zabłąkanej duszy dostanie się do drzwi, na których wywieszono listy ulic i numery komisji wyborczych. Z pewnością tak konkretna informacja i pomoc dla człowieka, który (oceniając po wyglądzie) po raz pierwszy bierze udział w wyborach, sprawią, że chaos w lokalu będzie mniejszy...
Hołoty nie da się obrazić
Miałyśmy pecha, nasz ogonek był najdłuższy. Stoimy więc grzecznie w naszej kolejce tuż przy drzwiach. Do lokalu wchodzi elegancka pani, na oko po 60. i od drzwi już widzi mnóstwo problemów, które wypowiada tonem pełnym pretensji: "skąd mam wiedzieć, w której kolejce stanąć", “co za hołota", “nie ma miejsca, żeby przejść". Pomyślałam wtedy, że jej starcie z wcześniejszą skarbnicą informacji "znajdź sobie w internecie" byłoby całkiem zabawne.
"Hołota" w postaci mojej skromnej osoby tłumaczy jej, że są trzy komisje wyborcze i w zależności od miejsca zamieszkania musi wybrać odpowiednią kolejkę. Elegancka pani chyba miała mi za złe, że odpowiedziałam na pytanie "skąd mam wiedzieć, w której kolejce stanąć" - najwyraźniej miało ono być czysto retorycznym zabiegiem wyrażającym jej frustrację względem panującego chaosu, czego mój mały, pospolity rozumek nie ogarnął. Podobnie jak odpowiedzi na pytanie: dlaczego elegancka pani swoją złość na organizatorów wyładowywała na otoczeniu?
...walki kogutów
Wczoraj Państwowa Komisja Wyborcza informowała na platformie X (dawniej Twitter), że docierają do niej liczne głosy o nieprawidłowościach odnośnie referendum. Do PKW spłynęło wiele skarg na członków Obwodowych Komisji Wyborczych, którzy pytali głosujących, czy życzą sobie karty referendalne. Byłoby to naruszenie zasad, bo jeśli dana osoba pojawia się w lokalu wyborczym, to z założenia powinna otrzymać wszystkie karty, bez konieczności dopominania się o nie.
Z mojej perspektywy skargi te wyglądają jednak nieco inaczej. Odstałyśmy z Julią w swojej kolejce około 40 minut, obserwując co jakiś czas wybuchy agresji, kłótnie i ostre komentarze. Wreszcie przekraczamy próg klasy, w której mieści się moja komisja wyborcza. Wewnątrz jest tylko kilkanaście osób, więc teoretycznie powinno być spokojnie. Przy stoliku stoi seniorka. Podpisała się już na liście, a członkini komisji wydaje jej karty. Najpierw podała formularze wyborcze, a seniorka zaczyna wrzeszczeć, że jeszcze referendum. Obraża kobietę i oburzona stwierdza, że działa bezprawnie, bo jej zakichanym obowiązkiem jest wydawać formularze referendalne. Sęk w tym, że kobieta nawet nie zdążyła sięgnąć po karty do głosowania w referendum, a seniorka już zaczęła wrzeszczeć i oskarżać członkinię komisji, że musiała się dopominać o kartę.
A skoro o referendum mowa... Spora grupa znajomych, którzy poszli oddać swoje głosy w małych miejscowościach miała zgoła inny problem - gdy informowali, że nie chcą brać udziału w referendum, spotykali się w najlepszym przypadku z krzywymi spojrzeniami, w najgorszym z nagabywaniem na wzięcie karty. Jak donosił wczoraj PAP, w Tczewie członek komisji został z niej usunięty, bo wypytywał głosujących o powody nieprzyjęcia kart referendalnych.
Oddanie głosu zabrało nam trochę czasu, bo rozmawiałyśmy o jego formalnych stronach. Wreszcie Julia wrzuca głos do urny, ale nim karta opadła na dno, w klasie znów rozlegają się wrzaski. Tym razem nie przysłuchiwałam się już kolejnym pretensjom rozjuszonych ludzi, u których silne emocje brały górę nad wszystkim innym.
Zamiast celebracji - wojna
Wyszłyśmy z lokalu wyborczego i czułam się zmęczona tym całym napięciem, które w nim panowało. Współczuję członkom komisji wyborczych, którzy nie tylko wydawali karty i liczyli głosy, ale także łagodzili obyczaje.
Zamiast celebrowania demokracji, które powinno nieść ze sobą świadomość, że mamy dużo szczęścia, gdyż nasi przodkowie nie mogli decydować, kto będzie rządził państwem, bo byli zbyt biedni; nie mieli szlacheckich herbów; albo urodzili się, jako kobiety - obserwowałam ciągłą walkę między zupełnie nieznanymi sobie Polkami i Polakami, którzy wchodząc do lokalu wyborczego, każdego traktowali jak potencjalnego wroga. Czasem zdarzało się to nawet w rodzinach, wczoraj PAP donosił między innymi, że w Zakopanem mężczyzna wyrwał żonie kartę i ją pomiął - co może sugerować, że nie zgadzał się z jej wyborem. Być może moje doświadczenia i zakopiański przykład to jedynie wyjątki na tle kraju - mam taką nadzieję, bo traktowanie współobywateli jak wrogów, to droga wiodąca ku upadkowi, a nie do prosperity.
Zobacz również: Kobiety mają głos: Seniorki na wybory. „Głośno mówi się o tym, że o emerytach się pamięta. Prawda jest inna”